Najpiękniejszy dom to ten, który idealnie pasuje do otoczenia – twierdzą Stephanie i Rainer, którzy porzucili wygodne życie w wielkim mieście, by zakosztować tego pod wysokimi drzewami.
Nie mieli chwili spokoju. Mieszkali w wielkim, głośnym mieście. Stephanie, stewardesa, non stop gdzieś latała po świecie, więc stresów też jej nie brakowało. Żyli szybko. – O wiele za szybko – wspomina. – Pragnęliśmy ciszy oraz zieleni, a sąsiedztwo drzew uspokaja.
Gdy tylko nadarzyła się okazja, kupili stuletnią leśniczówkę i czym prędzej wynieśli się z Hamburga. – Ciągnie wilka do lasu – śmieje się z kolei Rainer. Jest stolarzem, zatem wszelkiego rodzaju drewno to całe jego życie. Położona ledwie kilkanaście kilometrów od miasta chałupa była w rozsypce i wymagała remontu. Kiedyś podzielona została na jedenaście małych pomieszczeń, ale nowi właściciele postanowili pozbyć się klitek. Parter stał się jednym wielkim pokojem, który pomieścił kuchnię, jadalnię i salon. Na piętrze urządzili trzy sypialnie i pokój zabaw dla dzieci.
Gdzieś w połowie remontu okazało się, że Stephanie jest w ciąży z drugim synem i przydałoby się więcej miejsca.
Z finansami było jednak krucho, więc poważna rozbudowa nie wchodziła w grę. Na szybko zdecydowali, żeby Rainer zabudował werandę, zyskując trochę dodatkowego miejsca. Stephanie leżała już wtedy w szpitalu, ale miała dość energii, by zaprojektować frez w drewnie. Miał upamiętnić powiększenie domu. Znalazł się w podłodze, dokładnie w miejscu, gdzie kończył się „stary dom”.
Podczas gdy Rainer zajmował się ciesielską robotą w leśniczówce, Stephanie wyszukiwała meble. – Przyjaciele mówią o mnie „świnka na trufle”, bo mam nosa do okazji – śmieje się. Część rzeczy znalazła na pchlich targach, inne wyszukała w internecie. – Zabawnie było obserwować minę kuriera, który właśnie dostarczył dwa fotele i sofę w stylu chippendale w sam środek lasu – wspomina Stephanie. W internecie kupiła również farbę do skóry, dzięki której odmieniła starą sofę wyszperaną na garażowej wyprzedaży.
Właściciele bardzo dbają, by w domu panował klimat sprzed stu lat. Drewnianą podłogę specjalnie postarzyli. Unikają plastikowych przedmiotów, a nowoczesne sprzęty skrzętnie chowają. Grzejniki we wszystkich pomieszczeniach Rainer ukrył za specjalnymi przepierzeniami z drewna i materiału, które wykonał osobiście. Telewizor – rzadko używany – stoi w zamykanej szafie. Stephanie uszyła nawet filcowy pokrowiec na laptopa...
Wszystko tylko po to, żeby komputer nie rzucał się w oczy. Ozdobny futerał stoi na biurku i jest dowodem na to, jak dobrze właścicielka posługuje się maszyną do szycia. Wszystkie zasłony, obrusy i baldachimy w domu to także jej dzieło.
Wkoło domu wycięli niewielką polanę, ponieważ las dosłownie zaczynał się na progu. Dzięki temu znalazło się miejsce na ogródek. Dumą Stephanie jest ciężka drewniana ławka, która niegdyś stała na peronie metra w Hamburgu. Kupiła ją, gdy miasto wyzbywało się zużytych mebli i urządzeń. – To taki mały kawałek miasta w wielkim lesie – mówi mieszkanka leśniczówki.
Od szybkiego życia i nowoczesności nie da się przecież do końca uciec. Stephanie najbardziej cieszy to, że obaj synowie wolą bawić się z psem na dworze, niż oglądać telewizję czy też grać na komputerze.
Tekst i stylizacja: Meike Stuber
Tłumaczenie: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Maike Jessen