Kto się boi kolonii
To odwieczna przyczyna rodzicielskiego niepokoju i dziecięcego podniecenia.
Kolonie, zielone szkoły, obozy harcerskie lub sportowe… Poradniki prześcigają się w pouczaniu rodziców, jak złagodzić ból rozstania i oszczędzić biednej córeczce/synkowi związanego z nim urazu. A tymczasem 99,9% dzieci nie może się doczekać radosnego momentu, w którym urwą się spod kurateli mamy i taty. Wiadomo, będą wychowawcy, druhowie i tacy tam, ale co oni mogą? Aż się chce piszczeć z radości na myśl o tym pierwszym posmaku wolności: o spaniu poza domem, stołówkowym żarciu „z niespodziankami”, błyskawicznie roznoszących się plotkach, nowych przezwiskach, pierwszych zauroczeniach i „wolnych” na kolonijnej dyskotece, o wojnie nerwów z kadrą usiłującą zapanować nad obozowym chaosem.
Ale najwięcej ekscytacji i niepokoju wzbudzają w nowicjuszach kolonijno-obozowe tradycje, zwane kolorowymi nocami. Mamy więc najpopularniejszą i budzącą największą grozę (sądząc po ilości pytań na forach internetowych) „noc zieloną” – ostatnią noc wyjazdu, obfitującą w takie atrakcje, jak smarowanie klamek tudzież twarzy śpiących kolonistów pastą do zębów. Jest „noc biała”, której motywami przewodnimi są pościel i bielizna oraz ich zszywanie (dawno, dawno temu, właśnie z tej okazji własnoręcznie przyszyłam koleżankę do kołdry) albo kradzież i wywieszanie w miejscach publicznych. Bardziej ekstremalne psikusy zakładają zawijanie śpiących delikwentów w prześcieradła i wynoszenie ich na dach albo w inny nieoczekiwany plener. W noc czerwoną następuje potajemna konfiskata czerwonych ciuchów (osobliwie majtek), które potem trzeba wykupować. A noc różowa to już pseudoerotyczny temat nawiązujący do kolejnej rodzicielskiej zmory – pierwszych prawdziwie samodzielnych wyjazdów. Bez Pani, bez druha, bez planu zajęć, za to z hordą spragnionych dorosłości rówieśników. Zgroza!
Tekst: Weronika Kowalkowska
Fotografie: East News, Fotochannels, Stockfood/ Free, shutterstock.com