Dorota Sumińska: doktor weterynarii, pisze książki, prowadzi audycje radiowe i telewizyjne o zwierzętach
Weźmy takiego kreta. Nie dość, że codziennie niezmordowanie drąży korytarze, długie niczym metro, to po godzinach oddaje się zajęciu równie męczącemu – polowaniu na dżdżownice. Kret jest bardzo przewidujący i wie, że spiżarnia nigdy nie może być pusta. Upolowane dżdżownice przechowuje w niezwykle wymyślny sposób. Otóż nadgryza im zwoje nerwowe tak, że nie mogą się ruszać. Nie umierają, ale nie mogą uciec.
Trzyma je w specjalnej spiżarni z dobrą wentylacją. A po pracy urządza bale. Schodzą się goście, raczą świeżutkim „tatarkiem” z dżdżownicy. Romansują i zaprzyjaźniają się. Podziemne imprezy to relaks po ciężkiej robocie. Rycie korytarzy (i to z jakim zapałem!) jest niezwykle wyczerpujące. A przecież nikt mu za to nie płaci.
Zapracowana jest także nasza kura. Czy widzieliście kwokę prowadzącą stadko kurcząt? Jeśli nie, to powiem, że najlepsza przedszkolanka nie wykaże się większą troską o dzieci. Kura jest mistrzynią matczynej dbałości. Zresztą, radzę spróbować spaceru z dziesiątką czterolatków i nie zgubić żadnego. Kwoka nie tylko nie gubi, ale uczy: „Patrz, jadalny robaczek, a tu ziarenko. Uważaj na jastrzębia i lisa! Szanuj koguta, to twój tata”. A jak już nauczy wszystkiego, czas na odpoczynek – kąpiel w piasku, wygrzewanie na słońcu i romans z kogutem. A potem znów do pracy, do wysiadywania jajek.
Są jednak i takie zwierzęta, którym praca przysłoniła inne przyjemności życia – to mrówki oraz pszczoły. Robotnice rodzą się tylko po to, aby pracować. Dopiero śmierć zwalnia je z tego obowiązku. Nie buntują się. Wszystko za sprawą swoistego narkotyku – substancji wydzielanej przez królową matkę. Bez owej królewskiej mikstury robotnice gubią się jak dzieci we mgle. Jak narkoman „na głodzie” szukają eliksiru życia, czyli pracy. Jednocześnie szykują swoją następczynię i zaczynają znosić jajeczka. Praca, praca, praca. Byle szybciej, byle więcej...
W kiepskiej sytuacji są natomiast koty domowe. Zamknięte w czterech ścianach, nie mają praktycznie nic do roboty. Nie polują, nie buszują w zaroślach, nie walczą o terytorium i nie chodzą na kocie rauty. Nuda. A one też potrzebują pracy. Przy odrobinie dobrej woli można im ją zorganizować. Wspinaczka po regałach to zawsze jakieś zajęcie. Skakanie po stołach daje namiastkę harców w stodole, a buszowanie w bieliźniarce przypomina to w sianie. Nawet jeśli nie ma tam myszy. Aby zorganizować kocie rauty, wystarczy przyjąć do domu jeszcze jednego, a najlepiej dwa koty. Zorganizują sobie czas. Na pewno.
Szkoda, że dla nas określenie „krecia robota” brzmi jak obraza. Bo tak naprawdę to od kreta powinniśmy uczyć się, jak należy pracować.
Tekst: Dorota Sumińska
Fotografie: Naturepl/Be&W, Getty Images/Flash Press Media, shutterstock.com