Czy można porzucić Prowansję? Jak najbardziej. Anna i Alan zbyt mocno tęsknili za zieloną Anglią. W podróż powrotną zabrali ze sobą niewiele, ot, pożółkłe rękopisy. Wyglądają jak listy miłosne Napoleona. Anna wytapetowała nimi szafki w kuchni. – Są teraz takie tajemnicze – mówi.
Tak tu romantycznie, latem pachnie lawenda, na pagórkach wygrzewają się winnice, mało sąsiadów – Anna i Alan cieszyli się z wyjazdu do Prowansji jak dzieci. To było spełnienie marzeń. Jednak z czasem idylliczne życie francuskiej prowincji zaczęło im doskwierać. Powiał mistral, powiało nudą. – Któregoś dnia oglądaliśmy transmisję z Wimbledonu, potem programy o starych angielskich domach i myśleliśmy, jak tam pięknie – wspomina Anna. – Zatęskniliśmy za klimatem naszych targów staroci, pubami i przyjaciółmi.
Po pięciu latach powiedzieli: dość! Spakowali manatki i wrócili na Wyspy, prosto do Tetbury. Mieli tam kiedyś antykwariat, tym razem przyjechali w sennym miasteczku szukać domu. Kamienny budynek, który wpadł im w oko, przed laty był niewielką drukarnią.
Trochę przypominał domy na prowincji z południa Francji. Doprowadzenie go do ładu zajęło trzy miesiące. Potem wkroczyła Anna. – We wnętrzu ważny jest szczegół. Na tyle mocny, żeby wokół niego osnuć całą opowieść – opowiada gospodyni. W jadalni była to para holenderskich fajansowych talerzy z Delft. Anna uznała, że będą świetnym punktem wyjścia. Wzięła pędzle i podobne wzory namalowała na kredensie. Kobaltowe motywy pojawiły się też na suficie.
Ciekawie wygląda szafa w stylu chinoiserie. – Alan sprzedał kiedyś taki mebel, na szczęście mieliśmy zdjęcie – mówi Anna. Odmalowała więc wzór na jakimś gracie, który zamienił się nagle w dzieło. Dla niej to nie pierwszyzna, studiowała historię sztuki, uratowała niejeden antyk.
Kolejne pomysły pojawiały się na gorąco. W kuchni na podłodze leżała blacha, na niej stała maszyna drukarska. Gospodyni blachę zdjęła, a deski pomalowała w hipnotyzujący, geometryczny wzór w stylu op-art. Efekt świetny.
Wzrok przyciągają też szafki. – Rękopisy na frontach wyglądają jak listy miłosne Napoleona do Józefiny – śmieje się. Tak naprawdę są to stare dokumenty z jakiegoś targu. Anna okleiła nimi brzydkie meble, polakierowała i gotowe. Lustro do sypialni przywieźli z Francji. – Dałam za nie grosze – wspomina. Wyczekała do momentu, aż targ się skończy, kupcy zaczną się pakować i będą bardziej chętni do negocjacji.
Anna i Alan planowali leniwe życie w Tetbury, jednak gdy po drugiej stronie ulicy zauważyli lokal do wynajęcia, nie wytrzymali. Kupili go i otworzyli sklepik z antykami. – Mamy rzeczy piękne i niedrogie. Nie będę przecież całymi dniami czekała, aż sprzedam jeden mebel – mówi Anna. – Zamykam po południu, idę gotować coś pysznego, a potem przede mną już tylko błogie lenistwo i jeżdżenie po okolicy w poszukiwaniu staroci.
Tekst: Pattie Barron/GAP Interiors
Tłumaczenie: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Clive Nichols/Gap Interiors