Gdy ogrody i łąki zapełniają się letnimi kwiatami, Helena wyrusza z koszem po krwawniki, róże, irysy, ostróżki, pelargonie... Potem zaczyna się magia.
Z geranium, czyli zwykłej pelargonii, można otrzymać przepiękną czerwień – opowiada Helena i zabiera się do skubania płatków. Mają antocyjany, dające czerwoną lub niebieską barwę, którą bardzo łatwo „wygotować”. W garnku z nierdzewnej stali lądują dwie garści kwiatów i filiżanka wody. Po pięciu minutach podgrzewania dodaje się ałun, uwalniający farbniki. Po odparowaniu mamy piękną, głęboką czerwień, wyjątkowo intensywną, pachnącą owocami. Helena nie jest ogrodnikiem, lecz malarką. Niezwykłą, bo swoje farby produkuje sama, właśnie z kwiatów. – Sąsiedzi wszystko to prędzej czy później wyrzucą na kompost – śmieje się. – Ja roślinom przedłużam życie.
Pachnące bukiety zabiera do niewielkiego pistacjowego domku pośrodku ogrodu. Tu jest jej atelier i alchemiczna pracownia. Przypomina indyjski targ przypraw: wszędzie stoją drewniane pojemniczki i muszle pełne różnobarwnych proszków. W osobnej szafie trzyma odczynniki: ałun, gumę arabską, krzemionkę, kredę i potaż. To nimi zagęszcza i rozrzedza farby. Tym samym barwnikiem, odpowiednio spreparowanym, można napisać list, namalować akwarelę albo obraz olejny. Kiedy przychodzi ochota na malowanie, Helena staje przed sztalugami i sięga do magicznych puzderek. – Dzięki tym farbom obrazy mają kwietną duszę. Miło na nie patrzeć potem w zimie, gdy za oknem brakuje letnich kolorów.
Eksperymenty z gotowaniem płatków fascynują Helenę, bo tak naprawdę nigdy nie można przewidzieć rezultatów. Kolejne partie różnią się nieco odcieniem, a naturalne barwniki odbijają światło inaczej niż syntetyczne. Dlatego z zapałem zbiera kwiaty, gotuje, odparowuje i z niecierpliwością czeka na efekty. Przygodę z kwiatami zaczęła dobre dwadzieścia lat temu. Wtedy rzuciła pracę w szkole, by mieć więcej czasu na malowanie oraz ogrodnictwo, jej drugą wielką pasję.
– Już jako dziecko pomagałam wujkowi botanikowi w zbieraniu okazów na łąkach. I to mnie pochłonęło – opowiada. – Gdy więc wreszcie zdecydowałam się zostawić „stare życie” za sobą, z radością odkrywałam świat naturalnych, roślinnych barwników. Studiowałam antyczne zakonne zielniki i eksperymentowałam namiętnie. Pamiętam te jęki rodziny, gdy szukając w garnkach obiadu, znajdowali kwietne zupy – śmieje się Helena. Warzenie naturalnych barwników to żadna wiedza tajemna. Jeszcze dwieście lat temu potrafił to każdy malarz czy ilustrator. Teraz Helena na nowo ożywia tę zapomnianą sztukę. Jak sama mówi, robi to, co lubi, i cieszy się, że może ludziom przypomnieć, jak wiele zawdzięczamy naturze.
CZERWONY BARWNIK Z PELARGONII
1. Przygotuj dwie części kwiatów pelargonii i jedną część wody. Kwiaty muszą być dokładnie obrane z resztek łodyżek! Wrzuć wszystko do garnka i gotuj 5 minut.
2. By barwnik łatwiej się wytrącał, użyj ałunu (kupisz w aptece). Na każde 100 ml kwiatowego płynu przygotuj 5 łyżek roztworu ałunu. Roztwór uzyskasz, rozpuszczając sproszkowany ałun w wodzie w stosunku 1:1. Wlej odpowiednią ilość do garnka i zamieszaj.
3. Gotuj przez kwadrans, przecedź na sicie, dokładnie odciskając kwietną pulpę.
Farbą możesz malować jak akwarelami. Gdy dodasz do niej kilka kropli wymieszanej z wodą gumy arabskiej, powstanie atrament do pisania. Jeśli chcesz przechować farbnik, gotuj go jeszcze trochę, aż dobrze odparuje, i przelej płyn do muszli lub miseczki. Odstaw, aż zrobi się proszek, przesyp go do puzderka. W razie potrzeby rozcieńczaj wodą.
Tekst: Katrin Puttmann/Jahreszeiten Verlag/East News
Tłumaczenie: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Christian Burmester/Jahreszeiten Verlag/East News