Była zima i mgła, gdy przyjechali tu pierwszy raz. Ale Anna i Jerzy oczami wyobraźni już widzieli właśnie takie lato…
Anna w konkursie na jesienny bukiet wygrała całoroczną prenumeratę Country. – Jak miło byłoby zobaczyć tu mój dom – pomyślała i wysłała do nas zaproszenie. Ruszamy więc pod Kraków. Na progu: ona z burzą ciemnych loków i radosną twarzą, a obok… Nicolas Cage? Jerzy ma urodę hollywoodzkiego aktora. Anna to chodząca radość, optymistka, kipi serdecznością, wszystko potrafi obrócić w żart (paradoksalnie, bo jest matematyczką). Jerzy – uosobienie spokoju, delikatny i skrupulatny (paradoksalnie, bo z zawodu jest strażakiem). Siedzimy wieczorem przy obiedzie i słuchamy opowieści. Spotkali się jakoś tak w środku życia.
Zamieszkali w miejscu, gdzie otacza ich wszystko to, co najbardziej kochają – kwiaty, ptaki i cisza. Działkę na wzgórzu kupili zimą.
– Był ponury styczeń, do tego mgła, widoczność może na dziesięć metrów, ten nasz wymarzony krajobraz zobaczyliśmy tylko oczami wyobraźni – wspominają. – Jakimś szóstym zmysłem wyczuliśmy, że tu jest pięknie. Wkrótce pojawił się domek ze skandynawskiego świerku. – Ludzie często pytają, czy nie boję się pożaru. Jak mogłabym się bać, przecież mam męża strażaka – śmieje się Anna. Poza tym odpowiednio zabezpieczone drewniane domy wcale nie są łatwo palne. Ten jest w stylu dworkowym, postawiony zgodnie ze starą, polską tradycją – jego oś pokrywa się z godziną wpół do dwunastej, bo wtedy do wnętrza wpada najwięcej słońca przez cały rok. Ściany pomalowane ekologicznymi farbami, a sosnowe podłogi olejowane i woskowane. Zero nieprzyjaznej środowisku chemii, dzięki temu drewno oddycha i pięknie pachnie.
Dom urządzili prosto, ale ze smakiem. Dużo tu ręcznie dzierganych obrusów i serwetek, niektóre oryginalne, niepowtarzalne, więc pytam Annę, gdzie je zdobywa. – Sama robię – odpowiada. – Od dziecka uwielbiałam rysować i dziergać. Wciąż ma zajęte ręce. – Jednym okiem patrzę w telewizor, a drugim zerkam na druty lub szydełko. Wzory biorę z czasopism, ale zawsze dodaję coś od siebie – mówi. Niespiesznie i precyzyjnie w jej rękach powstają istne cudeńka. Firanki robiła przez dwa lata. – Wiedziałam, jak mają wyglądać okna, więc wszystko zaplanowałam tak, żeby były gotowe na czas – wspomina. Od niedawna Anna maluje akwarele. Głównie pejzaże Krakowa i okolic, ale kopiuje też wielkich mistrzów. Ukochała sobie Juliana Fałata, a ponieważ we wszystko, co robi, angażuje się całym sercem, doszła do takiej wprawy, że dziś jej prace trudno odróżnić od oryginału. – Moje obrazy nie mieszczą się już w naszym domku, więc obdarowuję nimi rodzinę i przyjaciół.
Z równie wielką pasją robi także przetwory i nalewki. Przepisy bierze m.in. z Werandy. Po pysznym obiedzie w staropolskim stylu (schabowy z wyśmienitą kapustą) degustujemy je po kolei: pomarańczówka i cytrynówka nie mają sobie równych, przy wiśniówce i pigwówce z własnych owoców brak słów... Jerzy natomiast hoduje paprotki. Dlaczego? Bo są wymagające i kapryśne. Nie w każdym domu chcą rosnąć, potrzebują odpowiedniego światła, należytej wilgotności, no i wyjątkowej pielęgnacji. Każdej wiosny trzeba wszystkim wymienić ziemię, zrobić rozsady. – Paprotki były ze mną od zawsze – wspomina. – Pierwszą dała mi babcia i nauczyła, jak o nią dbać. Szybko się okazało, że mam rękę do kwiatów, po prostu kocham rośliny i one to czują. Teraz paproci jest ponad 20 i co roku ich przybywa. – Niektóre zabieram do szkoły – mówi Anna. – Jonizują ujemnie powietrze, a to podobno bardzo dobre dla zdrowia.
Jerzy przez 40 lat mieszkał w bloku w mieście. Od wczesnej młodości miał słabość do róż, ale dopiero tu, na wsi, mógł się im poświęcić bez reszty. Na razie uczy się dbać o te rośliny, korzystając z doświadczeń wujka, który był mistrzem od róż. – Mąż codziennie obcina zwiędłe kwiaty – mówi Anna. Jeśli początki uprawy Jerzego wyglądają tak imponująco, to co będzie, gdy stanie się prawdziwym specjalistą? – Nigdy już nie wrócę do miasta – zarzeka się Jerzy, a Anna (jak zwykle się śmiejąc) dodaje: – O tak, jestem pewna, że nie wróci. Nareszcie tu, w Kobylanach, poznał, jak dobrze żyje się na wsi. W zgodzie z naturą i w CISZY! Tu naprawdę znaleźliśmy wymarzone miejsce. Wygląda na to, że pewien niezwykle ważny starszy pan – kundelek Czarek, przygarnięty przez gospodarzy z azylu dla zwierząt, jest tego samego zdania.
Tekst i stylizacja: Kasia Mitkiewicz
Fotografie: Michał Przeździk