Godzinę drogi od Warszawy, na skraju Puszczy Białej, na końcu wsi, wśród pól i lasów... stoi sobie stuletnia chałupa z bali. Dla Joli Musiałowicz, znanej stylistki wnętrz, to wyjątkowe miejsce na ziemi.
Wszystko zaczęło się na początku lat 80., kiedy trudno było o jakiekolwiek materiały budowlane. Samą chałupę znaleźliśmy w sąsiedniej wsi, rozebraliśmy i przenieśliśmy tutaj. Właściwie nie tyle my, co miejscowi cieśle, którzy złożyli ją na nowo – wspomina Jola. – Odrodziła się, jak powstała – bez gwoździ, uszczelniona mchem. Tak to robiono przed laty. Zachowaliśmy stary układ pomieszczeń, jedynie z pokoju dziennego wygospodarowaliśmy kilka metrów na łazienkę. Nie tylko chałupa jest z odzysku – drzwi łazienkowe zostały ocalone z powodzi! Przynieśli je cieśle i tak już zostało, choć sądziliśmy, że to rozwiązanie tymczasowe.
Dom nie miał ganku – zbudowaliśmy go na wzór oryginalnych z tego regionu, tylko szerszy, bo bardzo nam zależało, żeby zmieścić tam stół. Dziś weranda jest moim ulubionym miejscem. Niezależnie od pogody jemy tu posiłki, zaczynając od obowiązkowej porannej kawy na schodach, na których spotykają się wszyscy domownicy, łącznie ze zwierzętami. Wyglądamy wtedy jak stado jaskółek siedzących na drutach. W środku dom jest dość ciemny, bo przez stare okna dzielone na sześć wpada niewiele światła. Za to w upalne dni panuje tam miły chłód. Inna niedogodność dawnego budownictwa to niskie framugi – syn i zięć muszą się im kłaniać.
Na parterze mamy duży pokój z łazienką, sień oraz kuchnię. Tam właśnie jest najwięcej koloru, głównie dzięki zbieranym przez lata emaliowanym czerwonym garnkom i durszlakom. Wiszą pod sufitem, w kuchni musiało się przecież znaleźć jeszcze miejsce na zbiory malowanego fajansu dla kilkunastu osób, bo w weekendy bywa tu tłoczno. W pokoju najważniejsze miejsce zajmują komoda i szafa, kupione razem z domem. Reszta sprzętów powstała – na miarę – z pomocą dobrych ludzi. W oknach wiszą koronkowe firanki z second-handu w Pułtusku, do którego wpadam, gdy jadę na targ na najdłuższy rynek w Europie. Na parapetach stoją drewniane i metalowe ptaki, które zbieram od lat. Pod sufitem zawiesiłam kosze i koszyki, ot tak, dla dekoracji. Tylko w sezonie zabieramy je na grzyby. Z dwóch zrobiłam lampy.
Sypialnię urządziłam na stryszku. Mam stąd przepiękny widok na pola. Rano, leżąc w łóżku, podsłuchuję kwilenie jaskółek, które ulepiły sobie gniazdo tuż obok mojego okna. Dom otacza stary ogród z sadem – może nie największy, ale uwielbiam w nim odpoczywać. Obok oczka wodnego rośnie mięta, kilka gatunków tymianku i szałwii, których chętnie używam w kuchni. Nieopodal ganku często rozpalamy grill. Takie nasze „domowe ognisko”, które przyciąga wszystkich domowników i zwabione smakowitymi zapachami psy. To znacznie przyjemniejsze niż tłoczenie się w niewielkiej kuchni, gdzie jest miejsce tylko na dwupalnikową kuchenkę. Do grillowanych potraw – nasze ulubione to kurczak i wiejska kaszanka przyprawione świeżymi ziołami – dodajemy warzywa z ogródka i pachnący chleb. Gdyby nie wir obowiązków, najchętniej przeniosłabym się tu na stałe.
Tekst i stylizacja: Jolanta Musiałowicz
Fotografie: Jacek Kucharczyk