Ceglany dom nad jeziorem Jamno wygląda jak mała warownia. Na jej straży stoi dystyngowany dog argentyński – na szczęście życzliwy gościom.
Zaledwie 10 kilometrów od Koszalina rozciąga się iście mazurski krajobraz – jeziora, szuwary, przestrzeń, cisza. W takim miejscu Stanisław postawił swój letni dom. Wymyślił go (i urządził) zupełnie sam, od fundamentów, po dach. Wyłącznie z naturalnych materiałów: cegły i drewna. Ze starej szopy powyciągał 70-letnie belki podtrzymujące stropy. Dębowe deski na podłogę i wiekową, gotycką jeszcze cegłę zwoził z okolicznych wiosek. – Szacunek dla przyrody nie oznacza, że rezygnuję ze zdobyczy cywilizacji. Prąd mam, ale gniazdka kontaktowe i włączniki lamp są tak schowane, że obca osoba na pewno nie potrafiłaby zapalić u mnie światła – żartuje gospodarz.
Bez wątpienia największy wpływ na wygląd domu mają zastępy starych przedmiotów z pchlich targów. Telefony, dzbany, misy, świeczniki stoją dumnie we wszystkich kątach, a na ścianach wdzięcznie połyskują dzwonki, lustra, lampy, broń biała i palna czy poniemiecka skrzynka na listy. – Uwielbiam targi staroci. Śmieję się sam z siebie, że jestem zbieraczem złomu, ale chcę mieć w domu przedmioty z duszą. Posiłek nie smakowałby tak wybornie, gdybyśmy jedli go na zwykłym stole, dlatego na werandzie jego rolę pełni stojący na pięknie zdobionych żeliwnych nogach blat starej maszyny do szycia.
Wnętrza przepełnione są światłem wpadającym przez duże okna. Oświetlone słońcem przedmioty w odcieniach złota i miedzi łagodzą wrodzoną surowość ceglanych ścian. Dom powoli zamienia się z letniego w całoroczny. Pozwalają na to masywne, półmetrowe, dodatkowo ocieplone mury, ogrzewanie kominkowe, ciepła woda i prąd z agregatu.
W tym kierunku rwie się też serce Stanisława, który przez pół dnia prowadzi komis samochodowy w Koszalinie, gdzie mieszkają, ale zaraz po pracy gna do swej uroczej posiadłości, bo tylko tam można naprawdę odpocząć, w kontakcie z prawdziwą przyrodą. Przekonuje się do tego również żona, Lilianna, która początkowo nie była entuzjastycznie nastawiona do całej budowy.
Doskonale odnalazł się tu Bullet (przy okazji – donośnym szczekaniem i groźnym wyglądem – wychowuje mniej uświadomionych ekologicznie wędkarzy, którym zdarza się strasznie śmiecić na jeziorach), wiernie broni posesji, ale dla ludzi jest życzliwy, choć to ponoć pies bojowy. Lubi gości. Oczywiście witać, nie podgryzać. A ci przybywają chętnie, bo gospodarze są towarzyscy i chętnie biesiadują przy grillu czy ognisku.
Lila sama piecze chleb na zakwasie. Bez konserwantów i spulchniaczy. Bo wszystko powinno być w harmonii z naturą.
Tekst: Agnieszka Rogaczewska-Foryś
Fotografie: Sara Niedźwiecka