Boże Ciało
11 czerwca
Trudno o bardziej widowiskowe i podnoszące na duchu święto. Nie zagarnęły go, jak to się stało z Bożym Narodzeniem, supermarkety ani media rozrywkowe. Nie jest pretekstem do obżerania się ponad miarę, przepuszczania kasy na głupoty czy wysyłania milionów esemesów i e-maili o treści „z okazji takiej i takiej firma taka i taka życzy Państwu tego i tamtego”. Nie straciło splendoru – mijają wieki, a Boże Ciało wciąż jest Bożym Ciałem – świętem Eucharystii, podczas którego Bóg opuszcza świątynie, aby wejść między wiernych, pochylić się nad ich troskami, pomóc w kłopotach.
Obchodzone jest zawsze w czwartek, 11 dnia po Zielonych Świątkach, 60 dni po Wielkanocy. Po uroczystej mszy z kościołów wyruszają procesje. Na czele każdej idzie kapłan niosący monstrancję z Eucharystią (tych w kształcie słońca zwieńczonego krzyżem używa się od czasów baroku, wcześniej przypominały gotycką wieżę). Za nim kroczą wierni z chorągwiami, przybranymi kwiatami przenośnymi ołtarzami, wojskowi i strażacy w galowych mundurach, orkiestra, przedstawiciele cechów ze sztandarami, ministranci.
Biją dzwony, dziewczęta sypią kwiaty, a wszystko spowija gęsty dym z kadzideł. Słychać głośne modlitwy i śpiewy. Szczególnie kolorowo prezentują się procesje na wsiach. W wielu regionach wierni zakładają na tę okazję tradycyjne stroje ludowe, a na przykład w Spycimierzu trasę pochodu wyznacza ułożony z kwiatów, wzorzysty „dywan”. Na procesję czekają cztery ołtarze – owoc współpracy i estetycznej pasji parafian – każdy na pamiątkę innego ewangelisty.
Na przystankach czytany jest fragment Ewangelii i udzielane błogosławieństwo na cztery strony świata. I tak jest od setek lat, choć oczywiście pewne elementy spektaklu uległy zmianie. W końcu jego tradycja sięga XIII wieku. Ustanowienia tego malowniczego święta zażądał ponoć osobiście Jezus Chrystus. Swoją wolę obwieścił świętej Juliannie z Cornillon w 1245 roku, podczas jednej z mistycznych wizji. Wyznaczył nawet konkretny dzień, w którym święto miało być rokrocznie obchodzone! Wkrótce papież oficjalnie wprowadził je do kalendarza liturgicznego. Uroczyste procesje to jednak późniejszy zwyczaj – przemierzają Europę dopiero od XV wieku.
W Polsce najbardziej spektakularne odbywały się w stołecznym wówczas Krakowie. Nie dość że brały w nich udział niewiarygodnie wystrojone i objuczone sztandarami przedstawicielstwa wszystkich grup społecznych i zawodowych, to jeszcze można było obejrzeć samego króla, maszerującego tuż za kapłanem niosącym monstrancję. W Warszawie uczestnicy procesji strzelali na wiwat (tzw. saluty) i to tak intensywnie, że w całym mieście śmierdziało prochem. Wreszcie król Staś zdelegalizował tę kanonadę w trosce o… płuca i nerwy szlachetnych dam. Wieś podeszła do sprawy najrozsądniej.
Zamiast marnować pieniądze na proch i drogie materie, postawiła na rośliny. Święcone podczas uroczystości wianki zanoszono do obory, gdzie chroniły bydło przed zarazą, albo wieszano w chałupie jako niezawodny środek przeciw piorunom, pożarom i wszelkim nieszczęściom. Do dziś przetrwał zwyczaj urywania witek brzozowych z dekoracji przy ołtarzach. Ciekawe, ile osób zdaje sobie sprawę z tego, że przynoszą do domu pachnące pogaństwem, ale ponoć stuprocentowo skuteczne panaceum na złe uroki i zakusy sił nieczystych.
Tekst: Weronika Kowalkowska
Fotografia: Forum