Wbrew pozorom, szkolnictwo powszechne nie jest wynalazkiem nowoczesnej cywilizacji – już w starożytnej Babilonii obowiązywał przymus szkolny dla wszystkich wolnych obywateli, oczywiście płci męskiej.

Dziewczęta zagoniono do szkoły dopiero w słynącej z rygoru Sparcie. Uczono je tańca, posługiwania się bronią i zmuszano do wyczerpujących ćwiczeń, aby w przyszłości miały siłę rodzić zdrowych, dorodnych Spartan. Jednak na to, by szkoły, przynajmniej na poziomie podstawowym, były dostępne dla wszystkich dzieci, niezależnie od płci i pochodzenia, trzeba było poczekać aż do początku XX wieku. Nowoczesny uczeń miał wiele atrybutów: bezkształtny fartuch w kolorze burogranatowym, przyszytą do niego tarczę szkoły, wyświechtany worek z kapciami (w których nawet największe szkolne piękności wyglądały jak cieciowe) oraz skandalicznie przeładowany plecak.

reklama

Z czasem fartuch zlikwidowano, ale żądna uniformizacji młodzież wymyśliła nową wersję – zestaw stringi, obcisłe dżinsy, różowa bluzeczka dla dziewcząt i dres, adidasy, paczka fajek w kieszeni dla chłopców. Struchlałe ciało pedagogiczne nie śmie walczyć z nowym mundurkiem i zapewne z rozrzewnieniem przeczyta standardowy spis kar z 1850 roku (szkoła w San Diego w Kalifornii): przeklinanie – osiem uderzeń trzcinką, złe zachowanie w stosunku do dziewcząt – dziesięć uderzeń, wspólne zabawy chłopców i dziewcząt – po cztery uderzenia, kłamanie – siedem uderzeń.


Tekst: Weronika Kowalkowska

Zobacz również