Parasol to staruszek liczący sobie z górą 4000 lat.

Pod nim przed promieniami słońca („para – sol”, czyli „poza słońcem”) chowali się starożytni Egipcjanie, Asyryjczycy, Grecy i Chińczycy, co doskonale widać na ówczesnych malowidłach i płaskorzeźbach. W starożytnym świecie nie było ani jednego władcy, który nie posiadałby bogato zdobionego zestawu – parasola z trzymającym go sługą. Kiedy jednak losy świata zaczęli kształtować władcy rodem z (zimnej i pochmurnej) północnej oraz środkowej Europy, parasol poszedł w odstawkę – tradycję jego noszenia kultywowano nieśmiało chyba tylko w gorącej Italii. Co prawda w XVI wieku, kiedy moda na śnieżnobiałą cerę sięgała zenitu, „przenośny cień” wrócił do łask, ale nadal uważano go za akcesorium stricte kobiece, niegodne prawdziwego mężczyzny. Sytuację uzdrowił dopiero niejaki Jonas Hanway (1712–86), podróżnik i literat.

reklama

Mieszkając w Anglii, przez 30 lat obnosił się publicznie ze swoim fantazyjnym parasolem, rozpoczynając tym samym nową modę wśród arystokratycznych elegantów. Jednak panie nie zostawały w tyle – może damskie parasolki były mniejsze i trochę dziwaczne z tą całą masą koronek, falbanek i kokard, ale za to w rękach bladych i ściśniętych gorsetem niewiast potrafiły stać się groźną bronią! Ignacy Baliński we „Wspomnieniach o Warszawie” opisuje, jak to „mecenasowa K. i doktorowa J. w sporze o pewnego adoratora połamały na sobie dwie świeżo nadeszłe z Paryża parasolki”. Dziś parasol to, paradoksalnie, najlepszy sposób na ochronę przed deszczem – tu podziękowania należą się Chińczykom, którzy jakieś 2000 lat temu wpadli na pomysł woskowania i lakierowania swoich papierowych parasoli, aby stały się nieprzemakalne. Jednak przyznajcie, że bez porządnego plażowego „przenośnego cienia” zginęlibyśmy marnie, skwiercząc przy tym niemiłosiernie.


Tekst: Weronika Kowalkowska
Fotografia: Flash Press Media

Zobacz również