W domu najważniejsze jest światło. Zwłaszcza tu, w Skandynawii, gdzie zima może trwać i pół roku. Ale gdy panna ze srebrnego jeziora uwalnia wiosną słońce – farma staje się domem światła.
„Goard” – po szwedzku oznacza „stara farma”. Dokładnie taka, jaką wśród lasów i jezior północnej Szwecji odnalazła Moussie. Zbudowany ponad 150 lat temu z jodłowego drewna budynek czekał na nią w malowniczym otoczeniu. A wraz z nim… piętnastu skłóconych kuzynów.
– Na co dzień mieszkam w Anglii, często przyjeżdżam jednak w rodzinne strony – opowiada Moussie. – Dlatego zdecydowaliśmy się z mężem kupić tu dom. Ktoś zaproponował nam starą farmę, która od czterdziestu lat stała pusta. Powód – piętnastu kuzynów – właścicieli, którzy nie mogli dojść do porozumienia, co z nią zrobić. Moussie rozwiązała ich problem, kupując posiadłość. – Patrzyli na mnie jak na przybysza z obcej planety, bo kto płaci za rozpadający się dom – opowiada ze śmiechem. I zadowoleni kuzyni pozbyli się kłopotu.
Żadna farma nie może obyć się bez stajni, stodoły i „harebre”, czyli spichlerzy. Szwedzcy rolnicy od niepamiętnych czasów stawiali koło domów nieduże drewniane pomieszczenia do przechowywania ziarna. – Wyglądają jak domki z piernika Baby-Jagi – żartuje Moussie. W jej posiadłości bajkowe chałupki zasiedlają zwykli goście. Jest też powozownia, w której zachował się stary powóz. Nikt go nie używa – pełni rolę dekoracyjną razem z rolniczymi narzędziami, które pozostały po poprzednich właścicielach. Grzebiąc wśród nich, Moussie znalazła nawet antyczny płaszcz rolnika.
– Dokładnie taki sam, jaki noszą ludzie na starych zdjęciach przedstawiających farmę – zapewnia. Teraz płaszcz wisi na honorowym miejscu, przypominając o dawnych mieszkańcach tych okolic. Nie tylko on jest wspomnieniem najemnych robotników na farmie. Na piętrze powozowni, w długim pomieszczeniu, znajduje się… rząd drewnianych wychodków. – Ot, kolejny zabytek – kwituje ze śmiechem Moussie.
Fascynacja gospodyni szwedzką wsią nie jest przypadkowa. Moussie wychowała się w Sztokholmie, jednak dzieciństwo spędziła u babci na prowincji. Dom był pełen starych przedmiotów i ludowej sztuki. Doświadczenia dzieciństwa wpłynęły na jej obecne życie. Moussie ma firmę, która produkuje wyposażenie wnętrz w klasycznym szwedzkim stylu Gustawa III. Ten osiemnastowieczny monarcha był pod wielkim wpływem francuskiego klasycyzmu i próbował przenosić jego elementy do swojego kraju. Gustawiańskie meble są symetryczne i zachwycają porządkiem oraz użyciem bieli, szarości i błękitu. Wszystko po to, żeby w pomieszczeniu było jak najwięcej światła, którego zimą często brakuje – tłumaczy Moussie.
Nic dziwnego zatem, że wiejski dom Moussie ustrojony jest meblami z jej firmy. Są też antyki z aukcji w całym kraju. Tak zdobyła wiszący przed domem hamak czy krzesło w gabinecie, pomalowane przez miejscowego artystę. – Nasz dom to mieszanka stylu Gustawa z wpływami Carla Larssona – malarza i dekoratora wnętrz, słynącego ze stosowania mocnych kolorów: czerwieni, zieleni, błękitów i szarości. Malował we wzory całe wnętrza, włącznie z ramami okien, drzwiami i meblami. Moussie inspiruje się jego pomysłami, projektując swoje meble.
– W wiejskiej posiadłości spędzamy tylko lato – opowiada – przez resztę roku musimy pracować w Anglii. Gdy jednak jesteśmy w Szwecji, żyjemy tak jak tutejsza wieś. Podczas letniego przesilenia, bo to największe święto w kraju, tańczymy, bawimy się, jemy śledzie i młode ziemniaki. Składamy hołd światu i słońcu, tak jak nasi przodkowie. I ze wszystkimi prosimy pannę z naszego jeziora, żeby zimą nie więziła zbyt długo słońca.
Tekst: ⒸMargaret Caselton/Redcover.com
Fotografie: ⒸMarcus Wilson-Smith/Redcover.com
Tłumaczenie: Stanisław Gieżyński