Co roku nadchodzi taki czas, że nawet najbardziej wytrzymali zwolennicy krótkiego rękawka muszą skapitulować i uznać, że lato się skończyło.
Smagani jesiennym wiatrem, moczeni deszczem i regularnie przemrażani, chcąc nie chcąc, przepraszamy się z ciepłą bielizną, choć zamiana opalenizny na kalesony psuje nam humor na kolejne pół roku. Jest to najzupełniej naturalne – nasi przodkowie także wykręcali się od noszenia majtek i pludrów, nawet kosztem złapania wilka. W przypadku dam do XVI wieku problem nie istniał. Ujawnił się wraz z modą na przewiewne, szerokie suknie.
Pierwsze majtki, a właściwie bardzo falbaniaste, pełne klapek i wycięć kalesony, uszyto na zamówienie Katarzyny Medycejskiej, królowej o brzydkiej buzi i wystrzałowych nogach. Chodziło o to, żeby wsiadając na konia, móc zaprezentować swój największy walor, nie prezentując przy okazji… hmmm… tego, co znajdowało się nad nim. Katarzyna nakazała noszenie majtek wszystkim swoim dwórkom, ale po jej śmierci panie z ulgą powróciły do starego modelu „golizna i halki”.
Aż do końca XIX wieku wszelkiej maści gatki „pod kieckę” uważane były za nieprzyzwoite. Tolerowano je tylko na podatnych na przeziębienia staruszkach i nieatrakcyjnych służących. Oraz na kurtyzanach, aktorkach i tancerkach rzecz jasna. Tym ostatnim noszenie kalesonów nakazano oficjalnie (na mocy królewskiego dekretu z 1762 roku), aby nie siały zgorszenia, jeśli w tańcu podwinie się im sukienka. Cesarzowa Józefina miała prawie 500 koszul, 676 sukien, pół tysiąca par butów i tylko dwie pary majtek! Dopiero moda na higienę i sport (koniec XIX wieku) przekonała płeć piękną, że majtki są cieplejsze, wygodniejsze i lepsze niż zestaw kilku wykrochmalonych halek.
Z panami sprawy miały się podobnie. Najpierw nie nosili pod ubraniem nic, potem aż do XIX wieku nosili, ale się wstydzili. O kalesonach mówiono „ineksprymable”, czyli „niewymowne” (od fr. „inexprimable”). Żaden facet nie chciał, żeby zobaczono go w bieliźnie, dlatego od samego początku zaczęto ją wyposażać w kolejne rozcięcia i klapki umożliwiające „zrobienie wszystkiego, co trzeba” bez konieczności striptizu. Tu chlubny (?) wyjątek stanowili mieszkańcy Dzikiego Zachodu – dzięki długim dniom w siodle docenili swoją jednoczęściową, kombinezonopodobną bieliznę do tego stopnia, że często nie zdejmowali jej nawet do kąpieli. Za to w Europie kalesony po dziś dzień uważane są za śmieszne i wielu panów wciąż dzielnie marznie w imię męskiej godności i dobrego smaku.
Tekst: Weronika Kowalkowska