Lokusz nie jest jednym ze zmęczonych korporacyjnym życiem mieszczuchów, którzy falą migrowali na wieś. O odludziu i ciszy marzył już jako chłopiec. Dziś jest kowbojem.
U Lokusza koni jest siedem
Mocne, atletycznie umięśnione, o gładkiej sierści, rasy half american quarter horse. Są szybkie i dobrze ułożone. Lokusz sam je szkoli. W tzw. stylu western, chyba najbliższym naturze. – Reagują na głos, na dotyk ręki – tłumaczy. I nie trzeba się spinać jak przy jeździe klasycznej, wkładać tych wszystkich fraków, bryczesów i toczków. Pełen luz, ale też niezwykła jedność z majestatycznym czworonogiem.
W życiu Lokusza konie wzięły się z marzeń
– Jako młodzieniec byłem związany z Ruchem Przyjaciół Indian – opowiada. – Kultura indiańska interesowała mnie zawsze, ale w sposób poważny, głębiej niż wymachiwanie tomahawkiem czy bieganie w kolorowym pióropuszu. Z przyjaciółmi angażowaliśmy się w sprawy polityczne – pisaliśmy petycje o uwolnienie uwięzionych Indian. A potem okazało się, że nawet w Polsce umiłowanie wolności i koni może być pomysłem na życie. Zanim trafił do Potoczka, malowniczej maleńkiej wioski (mieszka tu ze 20 osób) w Kotlinie Kłodzkiej, miał ranczo w Beskidzie Niskim – jeszcze nikt nie słyszał o agroturystyce, a Lokusz już przyjmował gości i obwoził ich konno.
Dlaczego styl western?
Bo jest najbliższy naturze i ciekawszy dla jeźdźca: siedzi się w głębokiej, wygodnej kulbace kowbojskiej, z rogiem z przodu, którego można się złapać podczas gwałtowniejszych manewrów. I pozwala na większą zażyłość ze zwierzęciem, jest mniej dla niego inwazyjny – nie trzyma się go za pysk, nie szarpie wodzami, koń reaguje na głos, dotyk.
Jego konie stoją pod gołym niebem. Mają dla siebie las i hektary przestrzeni. – To, że koń stoi w stajni, w gnoju, zwłaszcza zimą, to wymysł polskiego chłopa, i to chyba najmniej korzystne dla zdrowia konia – tłumaczy Lokusz. – Jest jeden moment, gdy mi ich naprawdę szkoda – gdy pada zamarzająca mżawka i pokrywa je warstewką lodu. Dlatego chcemy zbudować wiatę, żeby mogły się schować. O ile będą chciały, bo to koń wybiera.
Czego się można spodziewać po Potoczku?
Czy jeśli western, to również country? – Country z Nashville w wykonaniu Dolly Parton jest dla mnie zbyt kiczowate – śmieje się Lokusz. – Ale bluegrass z Appalachów to już zupełnie inna historia, muzyka bardziej prymitywna, a jednocześnie bardziej subtelna (gdyby ktoś chciał poczuć różnicę, niech posłucha soundtracku do filmu „The Broken Circle Breakdown”). Sam po gitarę sięga niechętnie. – Najwyżej po kilku szklankach whisky – śmieje się. Jednak ani western, ani tym bardziej country nie są u Lokusza pierwszoplanowe. Najważniejsze są uroda miejsca, atmosfera, dobre wibracje, które tam panują. Zjeździli z Kasią Polskę od Lądka po Lwówek, by znaleźć to miejsce. 100 tysięcy kilometrów później wiedzieli już, gdzie zostaną.
Dobre pomysły od początku
Gospodarstwo było kompletnie zaniedbane, rozkradzione, nieogrzewane, zarośnięte. Tu nie tylko nie dało się mieszkać, tu nawet dojść się nie dało. Remont przeprowadzili w wersji ekonomicznej: najprostszymi środkami, własnymi rękami i pomysłami. Głównie pomysłami Kasi. Swój dom opisują dzisiaj trzema określeniami: konie – sztuka – dobre jedzenie. Konie – wiadomo, a sztuka? – Ja uprawiam sztukę życia, Kasia robi sztukę. Jest po ASP. Oprócz tego, że urządziła ten dom, wymyśliła Domową Piekarnię – świetne praktycznie i graficznie zestawy do domowego wypieku chleba zawierające woreczki z mąką i wydrukowaną na ściereczce instrukcją. Niedawno powstała też wersja ekologiczna – z papierowymi opakowaniami.
U Kasi
Kasia jest projektantką, ostatnio stworzyła wzory dla zaprzyjaźnionej manufaktury naczyń emaliowanych, a w 2012 roku swoimi stolikami i krzesłami z nakrętek wygrała warszawskie Przetwory. Na co dzień zajmuje się sztuką dobrego wyglądu domu i sztuką smaku. To ona stoi za przedsięwzięciem Spiżarnia u Lokusza. – W tym roku spiżarnia była mocno okrojona, bo zawaliła się ściana ogrodzenia, konie i kozy natychmiast wykorzystały okazję i zmacerowały nasze produkty. Goście karmieni przez Kasię, wyjeżdżając z Potoczka, czyszczą dokładnie spiżarnię i pod koniec sezonu nie ma już nic. – Zostało tylko pięć słoików kiszonych ogórków – markotnieje Lokusz. – Choć oczywiście to wielka radość, że ludziom smakuje i chcą więcej.
Nie tylko konie
Goście przyjeżdżają tu nie tylko po to, by zjeść i pojeździć konno. Święty spokój nie jest jedynie chwytliwym hasłem reklamowym tego miejsca. – Nie ma u nas zasięgu, więc nie ma też problemu z alarmowymi telefonami z korporacji – śmieje się Lokusz. I cieszy się na kolejny turnus, bo pogoda ostatnio była nie najlepsza i nie jeździł konno. – Są goście, to nie ma wymówek, przecież przyjeżdżają do Potoczka, żeby ostro poszaleć na koniach.
Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Zdjęcia: Rafał Lipski
Stylizacja: Agata de Virion
Kontakt do właścicieli: ulokusza.pl