Smakuje tak samo jak sto lat temu albo i dawniej. Sękacz z Hamulki. Bo robi się go z prawdziwych wiejskich jaj, mąki, śmietany, a masło ubija się ręcznie.
Prawdziwy sękacz
Na Podlasiu, skąd pochodzi Danusia Kułak, sękacza piekło się na każdą większą okazję – święta, wesela, chrzciny, komunie... W jej rodzinnym domu uchodził za rarytas. Pewnie dlatego, że aby wyszedł jak trzeba, nie wolno skąpić jajek i masła, a wszystkie składniki muszą być najlepszej jakości. Samo pieczenie to też wyższa szkoła jazdy. Oprócz ciasta potrzebne są równo pocięte szczapki drewna, koniecznie liściastego, oraz specjalny ruszt z wałkiem.
Danusia wprawnym ruchem polewa go ciastem, nie przestając obracać nad ogniem. Nie może przerywać nawet na chwilę, bo nie wyjdą sęki, od których przysmak wziął swoją nazwę. I tak prawie trzy godziny...
Pokazy dla gości
Prawdziwy sękacz jest twardy jak herbatnik – do ciasta nie dodaje się żadnych spulchniaczy. W smaku da się wyczuć delikatny aromat dymu. Dziś już mało kto piecze sękacze w ten sposób. W cukierniach używa się piecyków elektrycznych zamiast żywego ognia. A do ciasta dodaje się spulchniaczy, by nie było twarde. Nie ma też mowy o używaniu składników najwyższej jakości, pochodzących z ekologicznych gospodarstw.
Wypiek prawdziwego, tradycyjnego sękacza bywa atrakcją w gospodarstwie u Kułaków. Danusia urządza pokazy dla swoich gości. I to jest nie lada gratka dla mieszczuchów – najpierw podpatrzeć, jak się robi, a potem skosztować świeżutkiego, jeszcze ciepłego sękacza.
Danusia i jej mąż Jan są rolnikami
Mają 28 hektarów i certyfikat ekologicznego gospodarstwa. Pomysł na agroturystykę pojawił się przypadkiem. Kiedy syn założył rodzinę, stary dom zrobił się dla nich wszystkich za ciasny. Rodzice kupili więc zrujnowane gospodarstwo na samym końcu wsi z zamiarem wyszykowania drewnianej chałupy dla siebie, na stare lata. Nie chcieli zawadzać młodym. Remont jeszcze się nie skończył, kiedy odwiedzili ich goście. Wyjeżdżając, zapytali, czy mogliby w Hamulce spędzić ze znajomymi sylwestra. Gospodarze zgodzili się i zakwaterowali całe towarzystwo właśnie w starej chacie. Gotowali miastowym sute wiejskie posiłki, a na koniec urządzili prawdziwy kulig z saniami. Goście byli tak zadowoleni, że zarezerwowali dom na wakacje.
To Jan pierwszy pomyślał na poważnie o agroturystyce
– Ugościmy turystów, czym chata bogata! – zapowiedział żonie. Danusia jest prawdziwą specjalistką od podlaskiej kuchni. Robi przepyszne kartacze, pierogi, kiszki i baby ziemniaczane, bo potrawy z ziemniaków to tutejsza specjalność. – Nic nie zmieniam w przepisach, gotuję tak, jak nauczyła mnie mama i babcia – podkreśla. Prawie wszystko jest tu domowej roboty – wędzone wędliny, sery świeże i dojrzewające, konfitury, kiszonki i marynaty, nalewki. W gospodarstwie jest krowa, kilka świń i spore stado szczęśliwych kur, które na widok Danusi biegną do niej, wiedząc, że sypnie im świeżego ziarna. Scena jak z „Chłopów” albo „Pana Tadeusza”. Jan organizuje gościom rozrywki. Zbudował trzy tratwy na wzór tradycyjnych oryłek, którymi kiedyś spławiano drewno Biebrzą. Rejs z noclegiem na wodzie – to dopiero jest przygoda!
W kontakcie z naturą
Dotrzeć do wsi położonej w otulinie Biebrzańskiego Parku Narodowego, zagubionej pośród pól, lasów i pastwisk, wcale nie jest łatwo. Nawet na mapie trudno ją znaleźć. – Ale oprócz tradycyjnej kuchni to największa zaleta tego miejsca – uważa Jan. – Ludziom brakuje kontaktu z naturą, a u nas mają to na wyciągnięcie ręki.
W prowadzeniu gospodarstwa pomaga najmłodsza córka Anna. Po mamie odziedziczyła smykałkę kulinarną, a po tacie zmysł do interesów. Skończyła studia i wróciła nad Biebrzę.
Kontakt do gospodarzy: Chata za wsią, Hamulka 13, Dąbrowa Białostocka, hamulka.pl
Tekst: Jolanta Zdanowska
Zdjęcia: Marek Szymański