Inżynier kisi warzywa, pisarz pogania owce, japonista obiera dynię, a specjalistka od marketingu robi z niej pyszną zapiekankę. Jest jeszcze informatyk, który ścieli gościom łóżka. Witajcie w Ojrzanowie.
Punkt dwunasta pani Hania woła wszystkich do stołu. – To nasz rytuał. W Zagrodzie Ojrzanów dzień zaczynamy od wspólnego śniadania, a przy okazji omawiamy z panem Wojtkiem, co jest do zrobienia, i dzielimy się zadaniami – mówi, sprawdzając jednocześnie kątem oka, czy każdy ma talerz.
Na stół trafiają faszerowana gęś i wędzona kiełbasa, chleb na zakwasie, buraczki marynowane, kozi twarożek, olej z rzepaku tłoczony na miejscu, kiszone ogórki. – Polecam cebulkę, naturalny antybiotyk. Idealna na tę porę roku – zachwala. – I koniecznie proszę ją polać naszym olejem, bo bez tego nie zadziała.
Obiady czwartkowe
Pani Hania związana jest z zagrodą już prawie dwa lata. Kiedyś prowadziła agencję reklamową, jednak miała dość szaleńczego życia w mieście i wyniosła się pod Warszawę. Dołączyła do innych, jak mówią o sobie z sąsiadami, emigrantów z wyboru. Właściciela Zagrody Ojrzanów, Wojciecha Panka, poznała dzięki przyjaciołom, którzy spotykali się u niego na obiadach czwartkowych. W podziemiach domu, w przestronnej sali z kolumnadą i ścianami wyłożonymi kamieniem – w sam raz na duże przyjęcie. Kiedy pan Wojtek zamontował tam rzutnik i ekran, obiady kończyły się wspólnym oglądaniem niszowych filmów. Wówczas Zagroda nie była jeszcze Zagrodą. Pan Wojtek mieszkał tu z żoną, spełniając swoje marzenie o emeryturze w wiejskim zaciszu.
Świetnie prosperującą firmę ślusarską przekazał po 30 latach synowi, a sam zajął się uprawą ogródka i hodowlą. Kupił stadko owiec i kóz, trzy konie, kury, gęsi, kaczki. Ulubieńcem wszystkich jest osioł Donek, który na zawołanie odstawia swój show: przewraca się na plecy i tarza w piachu, rycząc przy tym radośnie. Gospodarstwo jest pięknie położone nad kilkoma stawami hodowlanymi. Dookoła cisza i spokój. – Niestety, żona tego nie wytrzymała – śmieje się pan Wojtek. Przenieśli się więc do bardziej miejskiego Milanówka, a siedlisko jako Zagroda Ojrzanów otworzyło się dla gości.
Dom został przerobiony na pensjonat, stodoła przystosowana do zajęć jogi, a w budynku gospodarczym zaparkowało kilkanaście rowerów. Na brzegu największego stawu stanął drewniany domek z sauną w środku. W podłodze ma zejście do wody, więc można od razu zanurkować. W chłodne dni zajęcia przenoszą się do szklanego domu, skąd można patrzeć na okolicę, nie odmrażając sobie nosa. Nie ma chyba osoby, która nie zdziwiłaby się na widok tej nowoczesnej konstrukcji z metalu i szkła, tak bardzo odstającej od wiejskich klimatów.
– W ferworze remontów i przeróbek nie zauważyłem, jak bardzo odgrodziłem się od natury. Okna domu są małe, jak to na wsi, a jeszcze dodatkowo obłożyłem ściany drewnem. Poczułem się jak w bunkrze. Więc postawiłem ten szklany domek, żeby „uruchomić” przyrodę – tłumaczy pan Wojtek.
Zaczarowany ołówek
W realizowaniu wszystkich pomysłów budowlanych pomaga Witold Pelczarski, zaprzyjaźniony architekt, najważniejsza po gospodarzu osoba w Zagrodzie. – Poznaliśmy się w moim zakładzie. Pracownicy mówili o nim „zaczarowany ołówek”, bo kiedy nie rozumieli jakiegoś projektu, on im pięknie wszystko rysował – wspomina pan Wojtek. – Ma pani szczęście, Wituś przyjeżdża do nas w każdą środę. O, chyba właśnie zajechał.
Architekt nadzoruje teraz remont pobliskiego pałacu. Bo ojrzanowski majątek to kawał terenu z zabytkowym parkiem z połowy XIX wieku i późniejszym o kilka dekad pałacem zaprojektowanym przez Władysława Marconiego, autora projektu m.in. warszawskiego hotelu Bristol. Zagroda Ojrzanów jest zaledwie małą częścią tego majątku, tak zwaną resztówką, która została po parcelacji włości. Mieszkali tu niewygodni krewni dziedzica, niepasujący do szczęśliwego życia w pałacu. Głównie wdowy i stare panny.
– Czego tu nie było! – śmieje się pan Witold. – Przed pierwszą wojną światową nawet siedziba straży ogniowej. Z kolei ostatni właściciel prowadził niezliczone interesy: od zakładu szewskiego po hodowlę dżdżownic. Dom miał bardzo nietypowy układ, bo pomieszczenia były przerabiane w zależności od potrzeb. Nie chcieliśmy tego zmieniać. Stąd na przykład tyle zewnętrznych schodów – jedne prowadzą w górę do zwykłej kuchni z salonem, drugie w dół do części gastronomicznej, gdzie gotuje się posiłki dla gości. Osobne są do spiżarni, jeszcze innymi schodzi się przez szklany dom do podziemi.
Recepty szefa
W papierach Zagroda jest agroturystyką, ale nikt nie używa tu tego słowa. Bo nie do końca oddaje charakter miejsca. – Nie zabijamy czasu, przeciwnie, staramy się uchwycić to, co w jego upływie jest najpiękniejsze – tłumaczy Gabriel, pisarz i publicysta, który do Ojrzanowa trafił, podobnie jak pani Hania, dzięki przyjaciołom. Najpierw na konne przejażdżki po znajomości, potem od słowa do słowa został samozwańczym „kaowcem”. – W każdą niedzielę odbywają się u nas spotkania z ciekawymi ludźmi: artystami, wizjonerami i naukowcami. Mówimy o wolności i zagrożeniach, jakie niesie ze sobą społeczeństwo konsumpcyjne. Gościł u nas Zbigniew Lew-Starowicz, najpopularniejszy polski seksuolog, natomiast Wojciech Eichelberger, wybitny psychoterapeuta, organizuje kilkudniowe warsztaty parę razy w roku.
Zdrowe ciało, zdrowy duch
– Dbamy nie tylko o ducha, ale też ciało – dodaje pan Jarosław, zięć właściciela, z wykształcenia japonista. – Kwas wielowarzywny Wojtka ma zaskakujące właściwości zdrowotne. Daliśmy go do zbadania specjalistom, żeby jego dobroczynne działanie poznać od strony naukowej. Organizujemy też kursy zdrowotne z dietą i ruchem na świeżym po-wietrzu, zimą są to narty biegowe, latem wycieczki rowerowe. Po takim turnusie, który trwa tydzień lub dwa, uczestnicy wracają do swojej codzienności odmienieni fizycznie i psychicznie. Energia, którą daje Zagroda, starcza na długo.
Powoli kończymy śniadanie. Jeszcze tylko ostatnia dokładka gęsi, którą tym razem piekł pan Gabriel. – No, po-wiedzcie, że dobra wyszła... – uśmiecha się. W Zagrodzie Ojrzanów nie ma ścisłego podziału obowiązków. Gospodarz wyznaje zasadę, że każdy powinien robić to, w czym jest najlepszy. Dlatego chleb piecze pani Hania, pan Gabriel warzy szurpę – pikantną zupę z baraniny, a pan Wojtek z ziół z własnego ogródka przyrządza stosy zielonego confetti, latem jada się to kilogramami. – Kiedy dzieci wyrzucają mi, że miałam być menedżerem, odpowiadam, że gotowanie sprawia mi większą frajdę – tłumaczy pani Hania. Jest fanką naturalnego żywienia, w tym kuchni pięciu przemian. Mówi, że odkąd bywa u pana Wojtka, przestała chorować.
On sam, inżynier z wykształcenia, wędzi kiełbasy, kisi warzywa, robi najlepsze pod słońcem nalewki, a ostatnio eksperymentuje z cydrem. Kolekcjonuje obrazy, wspiera artystów, pracuje nad nowymi patentami ułatwiającymi życie w Zagrodzie, marzy mu się centrum edukacyjne w odremontowanym pałacu. Dąży do prostoty. – Jak się mądry człowiek porządnie wykształci, to pod koniec życia wie to, co prosty, a uczciwy człowiek wiedział od zawsze – mówi. Dzieci z miejscowej szkoły, założonej przez ojrzanowskich dziedziców ponad sto lat temu, przyjeżdżają tu czasem na lekcje historii. W końcu kto jak nie wujek (tak do niego mówią) ciekawie opowie o wyłowionym ze stawu hełmie niemieckiego żołnierza z czasów drugiej wojny światowej.
Tekst: Agnieszka Berlińska
Zdjęcia: Marek Szymański
Stylizacja: Patrycja Sapiełkin