Wiosenne powodzie
Śnieg topnieje, a zamarznięta ziemia ani myśli przyjmować nadmiaru wody. Rośliny jeszcze nie piją, niskie temperatury nie sprzyjają parowaniu, a woda nie może znaleźć sobie miejsca i spiętrza się, przelewa, podtapia. Jeżeli śnieg topnieje gwałtownie, a na dodatek zaczyna padać deszcz, sezonową powódź mamy jak w banku.
Tak, jak to było po „zimie stulecia” w 1979 (dwa miesiące powodzi!) czy w 1924 roku, kiedy z brzegów wystąpiły Wisła, Bug i Narew. Mniejsze podtopienia zdarzają się co wiosnę i to z taką regularnością, że doczekały się własnej nazwy – „marcówki” obok „świętojanek” (powodzie z przełomu wiosny i lata) oraz „jakubówek” (koniec lipca).
Do ochrony przed nimi „zatrudniono” kilku świętych. Prym wiedli Jan Nepomucen i Jan Chrzciciel, którym poświęcano kapliczki wystawiane w okolicach rzek i mostów. Pomagało ponoć trzymanie w domu zeszłorocznego bukietu poświęconego w dzień Matki Boskiej Zielnej albo wierzbowych witek.
Dobra wiadomość jest taka, że z okazji ocieplania się klimatu i coraz łagodniejszych zim wiosenne powodzie powoli „wymiękają”. Ostatnia wielka „marcówka” siała spustoszenie ponad 30 lat temu! Ale jako że równowaga w naturze być musi – na sile przybierają te letnie.
Tekst: Weronika Kowalkowska
Zdjęcia: muzeum pisanki w Ciechanowcu, Ons, Fotochannels/Corbis, Alamy/Be&W, Naturepl/Be&W