Są pewne siebie, ale mają ku temu powody. To prawdziwe olbrzymy, potrafią ważyć nawet 400 kilogramów. Choć przy kuzynach z Alaski i tak są mikrusami – tamte dochodzą niemal do tony…
Czują się niezagrożone, spacerują więc po lasach jak święte krowy. Schodzą nam z drogi niechętnie, obserwując z zaciekawieniem dwunożnego, hałaśliwego stwora. Ta pewność siebie w końcu je gubi i coraz częściej giną w kolizjach z samochodami. Wypadki są fatalne również dla ludzi – wielu traci życie lub zdrowie (o autach nie wspomnę). Drogowcy pilnują więc wycinania krzewów z poboczy, by kierowca mógł w porę zauważyć podchodzące zwierzę. W Szwecji, gdzie łosi jest bardzo dużo, w autach mocowane są specjalne, ostrzegające zwierzynę gwizdki, organizuje się też akcje uświadamiające kierowców.
Kiedyś i mnie zatrzymali szwedzcy policjanci, ustawili przed ogromnym wypchanym łosiem i poprosili, bym przez chwilkę pomyślał, co by było, gdybym swoim polonezem wpadł na takiego giganta. Pomyślałem. Nabrałem respektu, ale miałem nadzieję, że nigdy czegoś takiego nie doświadczę.
Tymczasem następnej zimy spotkałem łosia nad Biebrzą. Mróz dwudziestostopniowy, ciemna noc, na poboczach dwumetrowe zaspy śniegu. A na drodze łoś. Stał i patrzył, jak nadjeżdżam. Zatrzymałem się dziesięć metrów przed nim. Nic. Stoi. Błysnąłem światłami i zatrąbiłem. Nic. Podjechałem bliżej, więc powoli zaczął odchodzić. Środkiem drogi. Cały czas się na mnie oglądając. I tak od Gugien do Grobli Honczarowskiej, osiem kilometrów, dwie godziny. Przy grobli znalazł odśnieżony kawałek drogi i tam skręcił. Wcześniej nie chciało mu się wchodzić do wysokiej zaspy. Poczułem bezsilność wobec ogromnego zwierzęcia.
Łoś z bobrem w duecie
Łoś z reguły się zachowuje: spokojnie, wręcz dostojnie. Po grząskim gruncie chodzi z gracją. W lesie porusza się niemal bezszelestnie. Pływa z zadziwiającą lekkością – potrafi pokonać nawet 20 km. Do tego świetnie nurkuje!
Razi go hałas, dlatego na wschodzie Polski można łosia spotkać łatwiej niż na zachodzie. Najlepiej obserwować go na Bagnach Biebrzańskich – na szlaku trzeba zjawić się wieczorem. Matecznikiem tych zwierząt jest też Kampinoski Park Narodowy. Zresztą, łosi ostatnio przybywa i przy odrobinie szczęścia spotkamy je w każdym większym kompleksie leśnym, gdzie są miejsca bagienne, a w dolinach rzek rosną wierzby i osiki.
Bo właśnie młode pędy wierzb są ulubionym pokarmem łosia. By je zdobyć, zwierzę napiera piersią na krzew, czasem go łamiąc. Doskonale w tej materii współpracuje z bobrem. Gryzoń ścina starsze pędy, ogryza z kory i używa do budowy tam. Gdy z pozostawionych pieńków wyrastają gęste miotły młodych witek, pojawia się łoś i je ogryza. Zimą łosie kryją się w młodnikach, gdzie zjadają gałązki sosen lub świerków i zdzierają korę z osik. Wiosną miejsca ich zimowego żerowania poznamy po drzewach ogołoconych z gałęzi do wysokości łosiowego pyska. Dorosły byk sięga do ponad 2,5 metra. Łosza, jego samica, zwana też klępą, jest o 30-40 cm mniejsza.
Ostrożnie z buczeniem
Wczesną wiosną byk zrzuca poroże, zwane fachowo rosochami (a nie rogami – jeleniowate, do których łoś należy, rogów nie mają). Do niedawna spotykało się tylko samce o niewielkich porożach, z zaledwie kilkoma rozgałęzieniami, (pasynkami) – tzw. badylarze. Stare i bardzo silne byki, u nas ciągle jeszcze rzadkie, nakładają poroża znacznie szersze (łopaty), z których może wystawać nawet kilkanaście pasynków. Takie byki nazywa się łopataczami.
Największe poroża mają byki 12-, 13-letnie. Po ich zrzuceniu byk wygląda jak klępa. Nowe poroże, pokryte ukrwioną skórą zarośniętą puchatym meszkiem krótkich włosów (scypułem), będzie mu rosło do lipca. Potem skóra zacznie z poroża schodzić. To musi swędzieć, bo byk nerwowo próbuje zetrzeć resztki scypułu. Gdy mu się wreszcie uda, poroże wysycha i staje się niezwykle twarde.
Przyda mu się we wrześniu, gdy rozpoczyna się ruja samic, a byki walczą o ich względy. Buczą wtedy po nocach i szukają zaczepki. Dlatego okres rui u łosi nazwano bukowiskiem, dla odróżnienia od rykowiska jeleni. Odradzam naśladowanie głosu godowego łosi. Rozsierdzony byk może nie zauważyć, że to pobukuje człowiek. Kiedyś popełniłem ten błąd i noc spędziłem na drzewie, obserwując, jak łoś tratuje mój namiot.
Łosiowi wilk niestraszny
Na początku XX wieku próbowano wcielić łosie do armii. W Związku Radzieckim powstały specjalne farmy, na których je hodowano i trenowano. Niestety, pojawił się problem z karnością. Bywa, że w ogrodach zoologicznych łosie nabierają pewnych przyzwyczajeń. Jeśli samice się doi i wypuszcza do lasu, potrafią same wracać o odpowiedniej porze i domagać się „usługi”.
Łosie u nas wrogów nie mają. Ludzie do nich nie strzelają, wilki nie polują – straciły zapał, gdy przybyło jeleni, które są zdecydowanie łatwiejszą zdobyczą. Kiedy spotkamy w lesie czy nad rzeką łosia, nie zbliżajmy się do niego zanadto. Choć wygląda na łagodnego, jest bardzo silny i może zrobić krzywdę. Lepiej niech sobie idzie, dokąd chce.
Tekst: dr Andrzej G. Kruszewicz, lekarz weterynarii, ornitolog, znawca ptasich obyczajów, autor wielu książek, dyrektor warszawskiego ZOO
Zdjęcia: Marcin Nawrocki, Cezary Korkosz, Renata I Marek Kosińscy, Minden Pictures/Be&W