Początki są zawsze takie same, niezależnie od tego, czy zakładamy trawnik, czy nową rabatę: zakasujemy rękawy i spulchniamy ziemię. Wyciągamy z niej przy okazji to wszystko, czego w żadnym wypadku być tam nie powinno – czyli gruz oraz korzenie rozłogów i kłączy trwałych chwastów. Można to zrobić w dowolnym czasie, ale trzeba zawsze pamiętać, że ziemia przeznaczona pod trawnik potrzebuje po spulchnieniu co najmniej kilku tygodni, by naturalnie osiadła.
Czekając spokojnie, aż dojdzie do siebie, obserwujemy, jak kiełkują i zielenią się na niej chwasty wszelakie (w każdej ziemi jest mnóstwo różnych nasion, a na byłym nieużytku – bez liku!), a potem przystępujemy do ataku. Można potraktować tych niechcianych gości gracą i motyką, można herbicydem. Wybór metody należy do właściciela przyszłego trawnika. Teraz jako prawdziwi pogromcy chwastów możecie zrobić krok pierwszy i zastanowić się nad glebą.
Trawniki lepiej się czują na podłożu z dodatkiem iłu niż na piaskach, ale często nie mamy wyboru. Dlatego ziemię już na samym początku warto wzmocnić albo gotowym podłożem do trawników, albo solidną dawką kompostu czy też jednego z polepszaczy glebowych zawierających kwasy humusowe. Wcale nie zaszkodzi, jeśli jednocześnie użyjemy wszystkich składników i jeszcze kupimy gliniastą ziemię, bo grunt pod trawnikiem musi dobrze gromadzić wodę. Wydatek poniesiony na tym etapie zwróci się z czasem w rachunkach za wodę, które w okresie gorącego i suchego lata przyprawiają o zawrót głowy.
Wszystkie ulepszacze można wymieszać z naturalnym podłożem za pomocą glebogryzarki, ale nie popełni się błędu, jeśli kilkucentymetrowa ich warstwa po prostu zostanie na wierzchu. Niezależnie od tego, co postanowimy, po zakończeniu roboty ziemię trzeba uwałować i poczekać miesiąc czy dwa, by wszystko osiadło. Kawałek ogrodu pod trawnik warto okryć czarną agrowłókniną, by osłabić zapał chwastów. Na tym etapie w miejscu przyszłej murawy można wkopać rurki drenażowe, jeśli mamy teren podmokły, albo siatki przeciwko kretom.
Krok drugi robimy w kierunku dobrego sklepu ogrodniczego, gdzie biorąc pod uwagę wszystkie plany i marzenia o zielonej murawie, wybieramy odpowiednią mieszankę.
Sportowe polecam ludziom aktywnym, którzy lubią w ogrodzie pograć w piłkę i w kometkę, ale także często zapraszają gości, a ponadto na wszystko pozwalają zwierzętom. Zwłaszcza dużym, ciężkim i ruchliwym. Trawy gazonowe są od sportowych znacznie bardziej urodziwe, ale za to delikatniejsze. Najlepiej je podziwiać, jednak tragedii nie będzie, jeśli od czasu do czasu również po nich pospacerujemy.
Są też w sprzedaży mieszanki uniwersalne i trawy specjalne dla golfistów czy też miłośników kwitnących łąk, a także zestawy na miejsca suche, niekiedy zacienione. W zależności od tego, jakie mają przeznaczenie, producenci w różnych proporcjach łączą gatunki i odmiany życic, kostrzew, wiechlin.
Amatorowi trudno się w tym rozeznać, dlatego mamy mniejszą szansę, by popełnić błąd, jeśli w sklepie skierujemy kroki do tych półek z nasionami, na których stoją opakowania marek od lat obecnych na rynku. Towar wprawdzie nie najtańszy, ale zapewniam: dobry.
To, co tanie i w promocji, może zawierać nasiona traw pastewnych, z których równej, zielonej i trwałej murawy nie będzie. Wpadki unikniemy również wtedy, gdy zamiast do sklepu ogrodniczego, trafimy do producentów gotowych muraw rolowanych. Co prawda zapłacimy więcej niż za nasiona, ale za to mamy pewność, że nie kupujemy kota w worku, a w ogrodzie trawa zazieleni się z dnia na dzień.
Krok trzeci najlepiej robić wiosną, gdy po zimie gleba jest nasączona wodą, a słońce mocno nie przypieka. Jeśli nie zdążymy, kolejny termin to sierpień-wrzesień. Trawa nie lubi upałów i wystarczy jej kilka ciepłych kwietniowo-majowych dni i nocy, by wykiełkować i dobrze się ukorzenić. Jeśli ziemia przykryta jest czarną agrowłókniną, to można przyjąć, że podłoże zostało całkiem nieźle ogrzane i nie tkwi w nim zimowy chłód, którego rośliny nie lubią. Zdejmujemy więc osłonę i obserwujemy powierzchnię – powinna być równa jak stół. W przeciwnym wypadku trzeba grabić i wałować aż do skutku.
Po długich przygotowaniach czas postawić kropkę nad „i”, czyli zrobić krok czwarty. Wysiewamy nasiona lub rozkładamy trawnik z rolki. Z gotową murawą nie ma problemu, bo wszystko zrobi za nas firma, z posianiem trawy musimy zmierzyć się sami. Postępujemy zgodnie z instrukcją: odmierzoną według zaleceń producenta ilość nasion trzeba rozrzucić równomiernie lub wysiać, a potem kilka razy delikatnie zagrabić wzdłuż i w poprzek, by je płytko wymieszać z podłożem.
Na koniec wałujemy, trochę podlewamy i okrywamy płachtą wiosennej agrowłókniny. Zabezpieczy nasiona przed utratą wody, palącym słońcem i ulewami – największym wrogiem kiełkujących traw. Krople często wybijają młode źdźbła, a ulewy mogą je wypłukać. Zdejmujemy, gdy pod tkaniną robi się zielono.
Krok piąty to pierwsze zasilanie i koszenie. Trawniki zakładane wiosną można nawozić dopiero wtedy, gdy rośliny mają powyżej pięciu centymetrów wysokości. Kosimy zaś, gdy dorosną do dziesięciu. Choć najlepsza wysokość dla takiego trawnika to 3,5 cm, za pierwszym razem źdźbła ścinamy tylko o połowę. Po takim strzyżeniu trawnik można uwałować, by przycisnąć do ziemi korzenie naciągnięte nożami kosiarki. Kolejne postrzyżyny robi się już normalnie, czyli przy wysokości ustawionej na „dwójkę”.
Tekst: Witold Czuksanow
Zdjęcia: Flora Press, Gap Photos, Materiały Prasowe