Gdy inni spieszą się do pracy, oni idą do firmy spacerem przez las. Jeśli mają trochę szczęścia, po drodze zbiorą kosz prawdziwków.
Jest w „Love story” taka scena. Oliver wchodzi do domu i krzyczy do Jennifer: „Gdzie jesteś?”. A ona odkrzykuje: „W kuchni, tu, gdzie jest moje miejsce!”. Ja mogłabym odpowiadać tak samo – śmieje się Anna. – W kuchni jestem od rana do nocy. W domu, bo lubię gotować, i w pracy, bo projektuję meble kuchenne.
Anna uważa, że gotowanie to zajęcie twórcze. Ciągle szuka nowych pomysłów: ogląda programy kulinarne ze wszystkich stron świata albo dzwoni do mamy lub babci zapytać o przepis na pierogi czy zawijane zrazy. – Prowadzę też kulinarnego bloga. „Przypięłam” go do firmowej strony www. Ale najbardziej lubię, jak mąż przygotuje pizzę lub gdy przyjedzie brat z żoną i razem zrobimy sushi, a potem siądziemy razem przy stole na werandzie.
Kuchnię oczywiście projektowała sama. – Pochwalę się: jest idealna. Nawet jak kręcimy się po niej we czwórkę, nikt się o siebie nie obija. Nie ma niewygodnych wiszących szafek, są za to ogromne szerokie blaty i okna z widokiem na las.
Ale domowe przyjęcia to atrakcje nie tylko kulinarne. Kiedy Anna w lipcu zaprasza gości na imieniny, przypomina, żeby zabrali kostiumy kąpielowe – na działce jest spory staw. Zimą – gdy ma urodziny – mogą jeździć na łyżwach na leśnych rozlewiskach. Albo biorą termosy, kosze z kanapkami i urządzają kulig. No i spacery.
Anna i Łukasz nie bez powodu przyrodę wybrali na swojego najbliższego sąsiada. Wiosną chodzą na łąki zbierać kaczeńce i podpatrywać łosia, który stacjonuje w szuwarach, zimą – do lasu. Dom postawili kilka lat temu. Budowała go firma „Domy i domki”. Miał być gotowy na ślub, w cztery miesiące. Stanęli na głowie i dali radę. W dodatku tak ustawili budynek na działce, że nie wycięli ani jednego drzewa. Wnętrze to dzieło Anny, która w rodzinnej firmie odpowiedzialna jest za „stronę artystyczną”. Miało być elegancko. W ciepłych szarościach. Ale…
– Jeśli o kolor chodzi, nie potrafię trzymać się w ryzach. Teraz już się tym nie przejmuję i często zmieniam paletę. Poduszki, narzuty, kwiaty, wazony – każda pora roku wymaga innych barw. Coś chowam, coś wyjmuję, wieszam, przestawiam. Może nie jest porządnie i konsekwentnie – ale nie lubię, kiedy dom wygląda jak muzeum.
W ogrodzie też nic nie jest pod linijkę. Anna i Łukasz postanowili, że głos decydujący ma natura. Tylko czasem ją poprawiają – pod drzewem dosadzą irysy, ostróżki albo dalie, gdzie indziej rododendrony. Jesienią pod gankiem rosną prawdziwki. I to ile! Anna wygląda przez okno z kuchni i widzi, że już czas na grzybobranie. Czeka, aż wróci Łukasz, żeby też mógł się napatrzeć – i dopiero wtedy zbiera. Dlatego boją się ogród uprawiać – może naruszą naturalną równowagę i będzie po grzybach?
Ludzie mieszkający pod miastem dojeżdżają do pracy i godzinami stoją w korkach. Oni takiego problemu nie mają, rodzinna firma jest półtora kilometra od domu. Idealny spacer przez las. A na drugie śniadanie można wpaść do domu.
Kiedy Anna urządzała swoją kuchnię, miała już za sobą dwadzieścia zaprojektowanych dla innych. Dobrze wiedziała więc, czego chce. Szerokie blaty, wszystko na wyciągnięcie ręki, żadnych wiszących szafek. Kolorowe kafle kupili na targu w Jerozolimie.
***
Firma Anny i Łukasza, Fabryka Wnętrz Chobot: www.chobot.pl
Firma Domy i domki: www.domyidomki.com
***
Tekst: Joanna Derda
Stylizacja: Jolanta Musiałowicz
Zdjęcia: Rafał Lipski