W ostatni weekend karmnik obok mojego domu przeżywał oblężenie. O łuskane ziarna słonecznika walczyło stadko sikorek, dwa wróble i jakiś gość w niebieskiej czapeczce.
Z nowiutkim aparatem w ręce postanowiłam utrwalić sytuację. Tyle się tu działo! Były wrzaski, mylenie przeciwnika, wzajemne nawoływanie, podbieranie, harmider jak na obiedzie we włoskiej rodzinie. Zdjęcia robiłam, stojąc pod karmnikiem. Kolejny kwadrans spędziłam na ogrodowym krześle. Wreszcie przeniosłam się na stryszek, gdzie przez uchylone okienko karmnik miałam jak na dłoni. Niestety, z kilkudziesięciu klatek nawet jedna nie była zadowalająca.
Błędy nowicjuszki
– Bez dobrego teleobiektywu nic nie zdziałamy – wyjaśnia Cezary Korkosz, który zrobił niejedno zdjęcie ptaków walczących o pokarm, karmiących młode, zrywających się do lotu. A ich bohaterami nie są sikorki, ale na przykład sowy czy bieliki. Wydaje się, że zwierzęta pozują Cezaremu jak zawodowe modelki! – Dobrym pomysłem było fotografowanie karmnika, bo na początku najlepsze zdjęcia zrobimy w pobliżu własnego domu. Jednak zamiast od razu łapać za aparat, trzeba było poobserwować, co się dzieje – podpowiada. A wiosna jest cudnym okresem, bo dostarcza mnóstwa tematów. W świecie zwierząt wszystko wtedy kręci się wokół jedzenia i seksu. W maju możemy zrobić poidła. Towarzystwo zleci się na picie i kąpiele. – Proszę się nie martwić – pociesza Mateusz Piesiak, piętnastolatek, z aparatem od sześciu lat.
– Moje pierwsze zdjęcia były jednym wielkim niepowodzeniem, z małymi punkcikami w kadrze. Zdecydowanie zabrakło też cierpliwości – dodaje. Mateusz opowiada, jak zrobił zdjęcie jemiołuszki w momencie, kiedy dziobem chwytała kulkę jemioły. Z drabiną, powolutku, przesuwał się do drzewa, na którym żerowało całe stadko. Potrzebował dwóch godzin, aby zrobić pierwsze sensowne zdjęcie, a przecież ptaki cały czas jadły! Na drabinie spędził cały dzień. Są ujęcia, na które poluje się tydzień.
Patent na sukces
O tym, że nie ma czarodziejskiego patentu na genialne zdjęcie, mówią Saturnina i Artur Homanowie, małżeństwo, które połączyła miłość do fotografii. Artur, wtedy student leśnictwa, usłyszał, że na architekturze krajobrazu jest dziewczyna, która robi zdjęcia. I tak od 20 lat pracują razem.
– Na początek poznajemy obyczaje zwierzaków – wyjaśnia. – Chcemy na przykład sfotografować żurawie. Wiemy, że jesienią gromadzą się na stawach. I szukamy takiego miejsca, aby zrobić je na tle zachodzącego słońca. Potem tylko czekamy na dobrą pogodę. Ptaki boją się człowieka, trzeba więc wymyślić sposób, aby nas nie zauważały i zachowywały się naturalnie. Powinniśmy się więc schować, najlepiej w czatowni. Chodzi o to, aby nie było jej widać, niezależnie od tego, czy maskujemy się na ziemi, na drzewie czy na jeziorze. Dlatego dobrze wykorzystywać to wszystko, co jest pod ręką – trawę, ściółkę, liście, trzciny.
Można też zainwestować w czatownię przenośną – czyli najzwyklejszy namiot igloo w maskujących kolorach. – Ale i to nie gwarantuje sukcesu, bo nigdy nie wiadomo, jak zachowają się zwierzaki, czy coś na przykład nie przyjdzie i nie spałaszuje nam bohatera – śmieje się Artur. Mateusz z kolei podkreśla znaczenie perspektywy. – Jak się robi wróbla, to trzeba się położyć. Jak się robi sowę, to trzeba być na jej poziomie, np. wejść na drabinę. Jeśli chce się pstryknąć akcję, potrzebny jest refleks – wylicza. Łatwo powiedzieć...
Z żabiej perspektywy
Jeśli uważamy, że ruchliwe i lękliwe ptaki to za duże wyzwanie, zainteresujmy się fotografią makro. – Nie musimy mieć bardzo drogiego aparatu. Wystarczy dobry obiektyw i dobry statyw, a zdjęcia mogą wyjść jak w studio – przekonuje Michał Bazała, którego konikiem są grzyby. Temat wdzięczny, gatunków mnóstwo, niektóre przepiękne. Wielką zaletą jest też to, że obiekt niespodziewanie nie odleci nam sprzed nosa! Odpada budowanie czatowni czy leżenie godzinami w szuwarach i, co dla wielu może być istotne, nie trzeba rano wstawać.
Jednak intrygujące zdjęcia grzybów też rządzą się swoimi prawami. – Do lasu wybieramy się w pochmurną pogodę albo przy minimalnym słońcu. Unikamy ostrych plam światła – zdradza tajniki Michał. – Jeśli chcemy mieć błyszczące kapelusze w kadrze, poczekajmy, aż spadnie deszcz. Możemy też poeksperymentować z szerokim obiektywem, wtedy na pewno będzie ciekawiej. Kiedy już poćwiczymy i złapiemy bakcyla, przymierzmy się do pająka czatującego na pajęczynie, portretu śpiącego węża albo rodzinnego zdjęcia mrówek.
Rogi kontra obiektyw
Szczęśliwie w polskiej przyrodzie trudno o poważne zagrożenia. – Najbardziej boimy się kleszczy – przyznają Artur i Saturnina, bo z boreliozą nie ma żartów. Chociaż bywały groźniejsze sytuacje. Jak chociażby wtedy, kiedy Artur o mały włos nie wszedł na lochę śpiącą z młodymi. Intruz i przerwana drzemka doprowadziły ją do szału. – Przerażony uciekłem na drzewo – wspomina. – Na szczęście szybko się zwinęła i zabrała dzieciaki. Pan Cezary bał się naprawdę tylko dwa razy. Raz, kiedy w Bieszczadach w środku nocy czatował na sowy. Zamiast skrzydlatych ogromnych ptaków zobaczył, a raczej usłyszał niedźwiedzia. Na szczęście miś tak jak niespodziewanie się pojawił, tak niespodziewanie zniknął.
Druga sytuacja zdarzyła się w Białowieży. – Zaczynał się okres godowy, a ja fotografowałem żubry – opowiada. – Przywódcą stada był tonowy samiec o imieniu Podróżnik. Tymczasem do puszczy przywieziono drugiego samca, Polankę. I żubry się wyczuły. Podróżnik zaczął szaleć. Wziął na rogi dwuipółmetrowe ogrodzenie. I z tym przęsłem szedł drogą przez wieś. Gość był nie do zatrzymania, ale – uspokaja Cezary – to wyjątki, bo nawet wilki boją się człowieka.
Zabawa w Indian
Dla Artura i Saturniny zdjęcia, także te filmowe, to praca i pasja w jednym. Chociaż nieraz szlag ich trafia, że zajmują całą dobę. Dla Michała, który zawodowo robi co innego, aparat fotograficzny jest pretekstem do urwania się do lasu i zobaczenia innego świata. Z kolei Cezary twierdzi, że im jest starszy, tym bardziej dociera do niego, że nie chodzi o zrobienie genialnego zdjęcia. – Raczej o zabawę w Indian, chodzenie po drzewach, przygodę. Fotografia jest tylko efektem końcowym – wyjaśnia.
Mateuszowi sukces nie przewrócił w głowie. W ubiegłym roku zajął pierwsze miejsce w prestiżowym konkursie Wildlife Photographer of the Year, a nagrodzone zdjęcie wędruje z wystawami po świecie. Fotografię wciąż traktuje jako świetną zabawę i sposób na wyciszenie. Nawet wtedy, gdy na bagnie kopie dół i stawia czatownię. A potem czeka pół dnia, aby uchwycić czerwonodziobego wodnika. – Jak już przyleciał, wcale się nie bał. Wszedł do osłony aparatu i zajrzał w obiektyw. Był taki mały, a tak głośno się wydzierał, może raczej kwiczał, bo wodniki wydają śmieszne odgłosy – Mateusz opowiada o niezwykłym spotkaniu i dodaje. – Czy siedzę przy komputerze i gram w piłkę? Ależ oczywiście, jak jest brzydka pogoda.
Tekst: Beata Woźniak
Fotografie: Saturnina i Artur Homanowie, Cezary Korkosz, Ania Korkosz, Mateusz Piesiak, Artur Tabor, Michał Bazała, Karolina Paulewicz-Bazała
Strony autorów www.homan.pl, www.cezarykorkosz.pl, www.mateuszpiesiak.pl, www.bazala.pl