Silke uwielbia jasne kolory. Nawet trzonki noży czy gąbka do mycia naczyń mają odcienie błękitu i różu.
Kiedy skręcam w zieloną aleję starych drzew, tuż przed maską śmiga młoda kobieta na rowerze. Otwieram szybę, chcę zwrócić uwagę, że tak się nie robi, ale zamiast tego z coraz większym zdumieniem śledzę dziwny wehikuł. Dziwny, bo tak obładowany stertą różności, że nie wiadomo, jakim cudem trzyma się jeszcze prostej. W koszyku przyczepionym do kierownicy piętrzą się porcelanowe filiżanki i czajniczki, przez ramę przewieszone są ogromne zwoje niebieskiej i różowej tkaniny, na bagażniku „siedzi” emaliowane, błękitne wiadro, z którego wystają durszlak, fajansowy wazon i trzy wesołe garnuszki. A najbardziej zdumiewające jest to, że wszystko wygląda tak naturalnie, jakby podobne pojazdy były w okolicy na porządku dziennym.
Sielankę psuje samochód, który ostentacyjnie na mnie trąbi, namawiając, bym wreszcie wcisnęła gaz. Po chwili podjeżdżam pod biały dom obsadzony bluszczem. Tajemniczy wehikuł też zmierza w tym kierunku. Od razu się domyślam: to Silke, z którą umówiłam się na wywiad – dobrze, że na drodze nie zrobiłam awantury. W domu Silke i Ralfa niedaleko Monachium nie ma nic nowego. Może oprócz laptopa. Reszta przedmiotów została upolowana na pchlich targach (nie tylko zresztą w Niemczech, ale i Belgii czy Francji). – Nawet dziurkacz i zszywacz – śmieje się Ralf.
Widok Silke obładowanej zdobyczami sąsiadów już nie dziwi – przynajmniej raz w miesiącu zwozi kolejne trofea. – W rzeczach vintage podoba mi się to, że opowiadają jakąś historię, nie są anonimowe i pozbawione przeszłości – tłumaczy Silke. – Zwyczajny z pozoru wazon mógł być świadkiem mrożącej krew w żyłach tragedii albo wzruszającego romansu. Starocie nie stoją grzecznie jak muzealne eksponaty, ale wędrują po domu. Każde z jakimś zadaniem do wypełnienia. I to niekoniecznie oczywistym. W durszlaku zamiast ociekającego makaronu leżakuje czosnek, z wazonu na kwiaty sterczą długopisy. (Kwiaty? Też pytanie – kwitną w angielskich filiżankach). Konsola, na której kiedyś stała umywalka, dziś służy za kuchenny pomocnik, a wiadro na obierki to pełen wdzięku zielnik.
Cały dom utrzymany jest w pastelach: bielach, błękitach i różach. Niebieskie są wiadra i garnki, wazony i poduchy na krzesła, niebieska jest nawet gąbka do mycia naczyń; różowe z kolei różyczki na porcelanie (ulubiony motyw Silke) i wstążki przy pościeli. Z tą pościelą to zresztą nieźle zaszalała, bo nie dość, że na jednym łóżku znalazło się kilkanaście poduszek, to jeszcze każda w innym odcieniu i ozdobiona innymi kwiatami (uwaga: nie tylko tkaniny kupiła na pchlim targu, również guziki, wstążki i tasiemki). A mimo to przecież dobrze razem wyglądają. Tak dobrze, że znajomi zwariowali na ich punkcie i dotąd błagali Silke, aż zgodziła się uszyć dla nich podobne.
Wkrótce posypały się kolejne zamówienia i dziś sprzedaje już nie tylko tkaniny i poduszki, lecz także wyszperane na starociach i odnowione dodatki do domu. Pojawił się za to inny problem: raz – na pchle zdobycze (drobne przedmioty, ale też komody, konsole, fotele) zaczęło brakować miejsca, dwa – nie wszystkie antyki pasują do ich małego białego domku. – Marzy nam się château we Francji – zdradza Ralf. – Obecny dom to był taki sprawdzian. Wiemy już, co nam się podoba, jaki styl cenimy najbardziej. Czas podjąć prawdziwe wyzwanie.
Tekst: Rebecca Winword/living4media/free
Tłumaczenie: Monika Utnik-Strugała
Fotografie: Christine Bauer/Living4Media/Free