Miało być jak w piosence: koty i psy drzemiące u stóp, stare krzesło przy kominku. Caroline i Thierry zrealizowali swoje marzenie w Normandii.
Był rok 2000, gdy Caroline i Thierry kupili stary dom w samym sercu Normandii. Kupili, jak się śmieją, „z całym dobrodziejstwem inwentarza”, bo leżąca pośród jabłoni posiadłość miała jeszcze stajnię zamieszkaną przez... kilka osłów. Osiemnastowieczna konstrukcja była jednak w całkiem niezłym stanie i gospodarze coraz częściej zastanawiali się, czy aby nie zmienić jej przeznaczenia. Do decyzji dojrzeli kilka lat później, ku rozpaczy zwierzaków, które zostały przeprowadzone do nowej stajenki. Stara miała niebawem stać się... domem dla gości.
– Bardzo zależało nam na zachowaniu oryginalnego charakteru budynku – tłumaczy Caroline – dlatego do remontu przystąpiliśmy z dużą ostrożnością. Dom miał wyglądać tak, jakby nikt przy nim nigdy nie majstrował. Tymczasem pracy było sporo. W konstrukcji zostały wyznaczone dodatkowe miejsca na okna, bo wnętrze było ciemne i gospodarze chcieli je doświetlić. Część cegieł i drewna trzeba było zastąpić nowymi, bo stare nie nadawały się do użytku, choć można je było wykorzystać jako elementy wystroju. Wreszcie na dachu położyli nowy łupkowy dach, charakterystyczny dla wszystkich budowli w Normandii.
Wystrój wnętrza to połączenie różnych pasji gospodarzy. Ściany pomalowali na odcienie beżu, czekolady i burgunda. Część mebli była w rodzinie od dawna, inne kupili na pchlim targu lub po prostu w sklepach. Stąd w salonie obok siebie stoją fotele w stylu Napoleona III i całkiem współczesna kanapa. Ogrodową rzeźbę – biust Minerwy – wniósł do domu Thierry, który uznał, że tutaj będzie lepiej wyglądać. A Caroline udekorowała wnętrze gałęziami kwitnących jabłoni oraz… karczochami w wazonie. – Warzywa także nadają się do upiększania domu – przekonuje. I zapewnia, że w słoneczny dzień nic nie wygląda piękniej niż duża gałązka soczystych pomidorów umieszczona w ładnym słoju. – W sezonie rozstawiam je po całym domu – dodaje gospodyni.
Caroline i Thierry nazwali swój dom „La Vie de Cocagne”. Znaczenie jest wielorakie. Cockaigne to mityczna kraina obfitości, którą namalował Breughel (polski tytuł obrazu: „Kraina lenistwa”). – Na obrazie grupa wieśniaków leży na ziemi, nic nie robiąc, a „gołąbki same wpadają im do gąbki”. Tu, w Normandii, nie ma jednak miejsca na lenistwo – przekonuje Caroline.
W okolicy pełno jest starych domów i dworów, które można zwiedzać, do morza da się dojechać w pół godziny. Na dodatek ich posiadłość leży w samym centrum „krainy cydru”. W tym regionie jabłecznik leje się strumieniami i chyba czasu by nie starczyło, żeby spróbować wszystkich jego rodzajów.
Odnawiając starą stajnię, gospodarze nie myśleli jednak o Breughlu, ale o piosence Jeanne Moreau. Francuska aktorka i piosenkarka wykonywała przed laty utwór pod tytułem „La Vie de Cocagne”. – To piosenka o prostym życiu w niewielkim domu z dala od zgiełku Paryża – opowiada Caroline. – Bardzo nam się ona podoba, bo idealnie oddaje ducha tego miejsca: cisza, spokój, płonący kominek, a za oknem kwitnące jabłonie. Prawdziwa esencja normandzkiego stylu życia. Naszego życia...
Tekst i stylizacja: Dominique Homs-Vailhé/Hemis/East News
Tłumaczenie: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Jean Pierre Forget/Hemis/East News