To jeden z licznych ludowych zwyczajów zielonoświątkowych o czysto pogańskim rodowodzie.
Razem z tradycją majenia domów zielonymi gałązkami, zakładania krowom wieńców z ziół i kwiatów czy tańcami i ucztami przy palonych na pastwiskach ogniach, słupy majowe były długo zwalczane przez Kościół jako szkodliwy zabobon. Kompletnie bezskutecznie, rzecz jasna. Religia religią, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie myślał rezygnować z wyżej wymienionych zabiegów, chroniących przed urokami, choróbskami i nieurodzajem. Tym bardziej że były one pretekstem do świetnej zabawy.
Na przykład kilkunastometrowe słupy zwane majami lub wiuchami. Nie dość, że cała wieś brała udział w ich ozdabianiu (wstążkami, gałęziami, kwietnymi bukietami i girlandami), to jeszcze do czubka można było przywiązać „fant”, taki jak butelka wódki czy garniec miodu. Potem wystarczyło tylko nasmarować słup olejem, skrzyknąć lokalnych kawalerów i patrzeć, jak usiłują na wyścigi wspiąć się po nagrodę.
Ubaw po pachy gwarantowany, szczególnie jeśli słup ustawiono w obejściu najpiękniejszej panny w wiosce. Oprócz tego w dniu stawiania wiuchów nie mogło zabraknąć dodatkowych atrakcji: wyścigów konnych, wyborów króla i królowej pasterzy, biesiad (stąd wzięły się jakże przyjemne i aktualne do dziś majówki), spontanicznych potańcówek praz festynów.
Fotografie: Free, Picsel/123 RS