22 kwietnia będzie obchodzony w Polsce dopiero po raz 22. To spory poślizg, biorąc pod uwagę fakt, że wymyślono go w USA w roku 1970.
Ale cóż począć – ówczesna władza ludowa miała w nosie podejrzane inicjatywy „zgniłego Zachodu”. Kto by się tam przejmował trującym dymem z kominów albo tonami baterii sączących toksyczne substancje wprost do ziemi? Inna sprawa, że o puszkach i plastikowych torebkach wtedy nie było nawet mowy, a makulaturę i butelki taszczyli do punktów skupu wszyscy – od przedszkolaków po prezesów. Niestety, wraz z nastaniem radosnego konsumpcjonizmu zalała nas fala śmieci, a stare dobre nawyki recyklingowe zanikły. Dochodzi do tego, że pani w warzywniaku pakuje samotnego pomidora w foliową torebkę, „żeby się nie pobrudził o ziemniaki”, a punkty skupu surowców wtórnych odwiedzają już tylko menele i zdesperowani emeryci. Na szczęście, dzięki Dniu Ziemi i podobnym inicjatywom ekologiczna świadomość w narodzie powoli odżywa. Chodzenie na zakupy z płócienną torbą przestało być uważane za dziwactwo, segregowanie śmieci wielu osobom weszło w nawyk, a każde dziecko wie, że wyrzucanie żarówek, baterii i tym podobnych przedmiotów do zwykłych śmieci to obciach jakich mało.
Fotografie: Shutterstock.com