Szukał zgubionego psa, a znalazł dom. Taki z marzeń, na całe życie. Dla niego Jerzy opuścił Belgię, gdzie świetnie prosperował jako antykwariusz. Tej pasji poświęca się teraz w swej ukochanej Frankówce.
Przygoda z Frankówką zaczęła się wiele lat temu. Jerzy Ludwikowski miał w Brukseli galerię malarstwa i sztuki, a także stoisko na eleganckim targu antykwarycznym, odbywającym się w każdy weekend na brukselskim placu Sablon. I mimo nawału pracy nie zapominał o Polsce. Wracał tu regularnie. W 1989 roku, podczas jednej z podróży, gdzieś na ziemi lubuskiej zgubił się jego ukochany pies Franek. Poszukiwania długo nie przynosiły rezultatów. W końcu Jerzy odnalazł psa we wsi Poźrzadło, między Torzymiem a Świebodzinem. Ale nie tylko psa. Także dom.
Jak każdy z nas i Jerzy marzył o swoim własnym miejscu na ziemi. Wizja była precyzyjna: miejsce ciepłe, urocze, otwarte, gościnne, takie, które może dać schronienie i radość nie tylko jemu, ale też innym. Wiedział, że takie znalazł, choć dom był w bardzo złym stanie. Od lat nikt w nim nie mieszkał. Wiatr hulał, deszcz wdzierał się przez przeciekający dach.
– Jestem mieszczuchem i ta wiejska przygoda to było coś zupełnie nowego w moim życiu – zwierza się gospodarz. – Gdy kupowałem ten dom, nawet się nie zastanawiałem, ile pracy i wysiłku będę musiał włożyć w to przedsięwzięcie. Ile odkryję niespodzianek, na ile trafię przeszkód. Pierwsze lata były bardzo trudne. Jeden narożnik domu był zapadnięty w ziemię na głębokość 30 cm. Trzeba było go unieść (pomogły lewarki samochodowe i traktor) i wymienić spróchniałe belki na nowe. Więźba dachowa, mocno zniszczona przez czas i kaprysy pogody, wymagała solidnych napraw. Dachówka była w tak złym stanie, że trzeba było ją w całości zastąpić nową.
W domu pojawiła się nowa instalacja elektryczna, wymieniono okna i okiennice, odświeżono wiele detali. – We wczesnych latach 90. remontowanie nie było łatwe – wspomina Jerzy. W Polsce wielu materiałów nie można było kupić i musiałem je przywozić z Belgii. Pracy było sporo, ale Jerzy nigdy nie żałował decyzji o kupnie posiadłości. Wieś otoczona jest lasami i jeziorami. To bardzo malownicze tereny. Przepływająca nieopodal mała rzeka Pliszka pozwoliła mu zrealizować jedno ze swoich dziecięcych marzeń – stworzył na swoim terenie staw, dziś zarybiony. Wykopał również jedenastometrową studnię, ma więc swoją własną, czystą wodę.
Jerzy jest typowym zodiakalnym Rakiem – osobą bardzo gospodarną i świetnie zorganizowaną. Potrafi sprytnie wykorzystać stare elementy wyposażenia, znaleźć dla nich nowe zastosowanie. Umie uratować przedmioty i meble, które inni dawno by wyrzucili. Mottem jego pracy jest ożywić to, co umarło. I tak ożywił ten umierający już dom, daje drugie życie antykom. Jerzy odnawia je sam. Poznał tajniki wszelkich rzemiosł: rzeźbi w drewnie, zna się na tapicerce, restauruje przedmioty z metalu.
Jest też specjalistą od tworzenia unikalnej atmosfery. Goście i znajomi chcą, aby i u nich stworzył podobny nastrój. Urządza więc wnętrza okolicznych domów, dworków, a nawet zamków. Umiejętnie żongluje kolorami, wprowadza do wnętrza wiele energetycznej czerwieni. Jego salon i jadalnia są przytulne, ciepłe. I choć większość mebli przyjechała z Belgii, wnętrza mają bardzo polski charakter. Urokliwy nastrój podkreśla oświetlenie. Wszędzie są małe lampki, kinkiety i apliki. Goście zachwycają się kominkiem. To dziewiętnastowieczne, kupione we Francji, cacko. Gospodarz nie poddał się modzie na instalowanie wkładów kominkowych. Chciał, by było jak dawniej: ogień, który można oglądać, słyszeć, czuć i podziwiać.
Kilka lat temu Jerzy przeniósł się definitywnie do Polski. Prowadzi gospodarstwo agroartystyczne i pensjonat. Pobyt w tym uroczym, polskim domu jest niezapomnianym przeżyciem. Dość spojrzeć do księgi pamiątkowej „Frankówki” i przeczytać komentarze gości z różnych zakątków świata.
Tekst: Ewa van der Veer-Chrościechowska
Fotografie: Joanna Siedlar