Strachy na wróble
W wojnie z ptakami ucztującymi na polach i w sadach wypróbowano już wiele broni. W ruch szły wiatraczki, dzwonki, kołatki, a nawet płonące szmaty i nabijane na kij czaszki zwierząt.
Jednak ptaki z czasem przyzwyczajały się do nich i zaczynały spokojnie wydziobywać ziarno, nie zwracając uwagi na dodatkowe atrakcje. Bały się tylko jednego – człowieka. O dziwo trzeba było wielu wieków, żeby ludzkość wyciągnęła z tej obserwacji wnioski. Pierwsi najprawdopodobniej połapali się Japończycy. Swoim strachom na wróble, odzianym w płaszcze i kapelusze, przypasywali czasami broń, żeby wyglądały jeszcze groźniej. Czy robiło to większą różnicę ptakom, nie wiadomo, ale przypadkowy przechodzień mógł się najeść strachu.
Z kolei starożytni Grecy stracha na wróble zafundowali sobie przypadkiem. Zgodnie z tradycją stawiali wśród upraw drewniane figury Priapa, syna Dionizosa i Afrodyty, opiekuna winnic i sadów. Priap może i był brzydki jak noc listopadowa, a jego najbardziej widoczną cechą był ekhem – penis w tzw. gotowości bojowej – ale w zamian za ofiary składane pod swoimi posągami zapewniał urodzaj. Na dodatek, jeżeli gospodarz odpowiednio się zachował, ufundował duży (wielkości człowieka) posąg i godnie go wyeksponował, zamiast wstydliwie upychać pod jabłonką, Priap robił czary-mary i ptaki zaczynały szerokim łukiem omijać podległe mu pole, sad czy winnice. Wraz z nadejściem chrześcijaństwa pogański bożek musiał zniknąć, a na atakowane przez skrzydlatych szkodników pola wybiegły… szwadrony dzieci z kołatkami. Latały w tę i nazad, robiąc nieziemski hałas, który skutecznie odstraszał nie tylko ptaki, ale i pozostałą faunę.
Niestety, po przetoczeniu się przez Europę tzw. czarnej śmierci dzieci zabrakło. Gospodarze postanowili oszukać zwierzęta i zastąpili maluchy kukłami z ciuchów wypchanych słomą. Musieli nieźle pluć sobie w brodę, kiedy okazało się, że kukły są co najmniej tak samo wydajne jak dzieci. Z tym że kukłom nie trzeba płacić, nie trzeba ich karmić, są ciche, bezproblemowe i całkowicie odporne na wszelkie choróbska.
Fotografia: Zenon Żyburtowicz