Na strój od Andrzeja Siekierki czeka się długo, ale stałe klientki – również ze Stanów i Kanady – nie wyobrażają sobie sukni od innego krawca.
A przed laty profesor w słynnej „Szpulce”, szkole założonej przez Helenę Modrzejewską, nie chciał postawić mu piątki! – Żebyś mi się nie zepsuł – mawiał. Może to ten zimny chów sprawił, że dziś jest jednym z najbardziej znanych na Podhalu autorów góralskich strojów.
Mieszka w Suchem, niedaleko Poronina, w typowym góralskim domu. Jego pracownia to kolorowy szmaciany kalejdoskop – bele materiałów (kupowane wręcz nałogowo), manekiny, gotowe, prawie gotowe i ledwie zaczęte stroje, szpulki nici, guziki i guziczki, arkusze kalki technicznej z formami i wzorami, tasiemki, wstążki, koronki, feeria barw. Istny raj dla modowych sroczek. I on – szef tego całego galimatiasu – niepozorny, raczej poważny, cichy. Ożywia się na pytanie o szycie. A gdy w pracowni pojawia się ktoś do przymiarki, zmienia się nie do poznania – wstępuje w niego niesamowita energia: dopasowuje, dopina, fruwają kolejne halki, spódnice, wstążki. Widać, że to prawdziwa pasja. Szycie i stylizowanie. I wymyślanie nowych wzorów.
– Jestem zakochany w kulturze Karpat – mówi pan Andrzej. Fascynują go i inspirują tradycyjne stroje regionalne. Często eksperymentuje, wprowadza nowe elementy, przekształca i zmienia, aż powstaje ubiór niby góralski, a jednak całkiem inny, niezwykły. Taki, jak tu w okolicy się mówi, styl siekierkowski. I właśnie po ten styl ustawiają się kolejki. Niektóre klientki są gotowe czekać nawet dwa–trzy lata. Nie tylko te, które w strojach mistrza gubią niepostrzeżenie kilkanaście kilo (bo pan Andrzej ma wyjątkowy talent do krojów). Bez sukienki od miejscowego Versacego, jak nazywają go w Zakopanem, nie można się pokazać na żadnym góralskim weselu. A zdarza się też, że przyjdzie jakaś babinka, żeby uszył jej coś ekstra do trumny.
Długie terminy to wcale nie gwiazdorskie humory – zrobienie całego stroju jest pracochłonne. Wprawdzie uszyć go można w jeden dzień, ale całą sprawę wydłuża haft – robi się go nawet miesiąc. Więc kiedy nadchodzi gorący sezon, potrzebne jest wsparcie pań szyjących. Ale haftuje zawsze sam. To zresztą najbardziej lubi. Dobra hafciarka zdobi gorset lub spodnie przez cały tydzień, po 10 godzin dziennie – komu by się chciało? Dziś ręczny haft zastępuje się komputerowym, prawdziwa sztuka zanika.
– „Szpulkę”, zamknęli, nie ma się gdzie uczyć. Zresztą, te 3–4 lata w szkole to i tak za mało, mnie nauczyły dopiero praktyka i własne myślenie – wspomina mistrz. – Przychodziło do mnie kilka dziewcząt na praktyki, ale chyba było im za trudno i się znudziły – ubolewa. Planuje, że może kiedyś poświęci się uczeniu, zorganizuje warsztaty. Tylko kiedy? Chyba na emeryturze. Ale mówi to ze śmiechem, jakby sam nie wierzył, że kiedyś będzie mieć czas.
Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Fotografie: Karolina Migurska-Szewczyk, Elżbieta Socharska
Andrzej Siekierka – tel. 18 207 48 38