Kto raz tu trafi, będzie już zawsze tęsknił do ciszy bez telewizora. I gościnnych gospodarzy. Prosty, jasny, przestronny dom Anety i Stefana Gieysztorów ma w sobie coś magicznego.
Do Pokrzywnika, niewielkiej wsi zatopionej wśród zieleni wiekowych lip i kasztanów, prowadzi wąska droga, wijąca się niczym wstążka. Przez złote pola rzepaku, opuszczoną maleńką stację kolejową i żelazny most, opanowany przez bluszcz i dzikie chwasty.
Wieś, choć cicha i urocza, nie przywitała nowych mieszkańców najcieplej. Wprawdzie Stefan przyjeżdżał w okolice od lat i był mocno zakochany w krajobrazie i przyjaznych tubylcach (powojennych przesiedleńcach z Wołynia), ale gdy znalazł dom, spotkał się ze zwykłą ludzką nieżyczliwością i pazernością.
Stare siedlisko kupił właściwie na złość opryskliwemu chłopu, który zdawał się nie doceniać skarbu, jaki stał na uboczu wiejskiej drogi. – Gdy decyzja już zapadła, właściciel zaczął nagle się wahać – wspomina Stefan. – Wiadomo, jak jest – człowiek z miasta chce kupić, więc pewnie cena była za niska. Udało im się jakoś dogadać, ale wkrótce się okazało, że poprzedni właściciele nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. – Któregoś pięknego dnia wtargnęli do domu i bezceremonialnie wynieśli pozostawione tu gomułkowskie meble.
I całe szczęście. Siedząc w pustych ścianach, doszedłem do wniosku, że teraz jest zdecydowanie lepiej. Zawsze marzył mi się przestronny dom, w którym można swobodnie oddychać – kwituje Stefan. Jednak szybko z pomocą przyszli mu inni mieszkańcy wsi.
– Od jednej babci dostałem dwa przedwojenne wiklinowe fotele, od innej komódki. Okazało się, że na strychach okolicznych domów można znaleźć stare, piękne sprzęty, które wystarczy tylko odrestaurować, aby odzyskały dawny blask. Z tą meblową zbieraniną poradzili sobie fantastycznie – sprzęty z jednego gatunku drewna lądowały w oddzielnych pokojach, a każdy otrzymywał pobudzające wyobraźnię nazwy: apartament dębowy, czereśniowy, brzozowy, pokoje orzechowy i sosnowy.
– Po ślubie doszliśmy do wniosku, że ten dom jest dla nas za duży. I zdecydowaliśmy, że będziemy wynajmować pokoje – opowiada Aneta. Pierwszych gości gospodarze przyjęli we wrześniu 2007 roku i od tego czasu na ich brak nie narzekają.
Ich artystyczne upodobania i niezwykła serdeczność sprawiają, że każdy, kto raz tu przyjedzie, chce wracać. – Często zaprzyjaźniamy się z odwiedzającymi nas ludźmi. Dostajemy od nich kartki na święta, pamiętają o naszych imieninach, a znajomi z miasta żartują, że mieszkając na wsi, mamy więcej przyjaciół niż oni – opowiada gospodyni. Kiedyś śmiali się, że nazwą swój dom Willa Wynocha. Los musiał to podsłuchać.
– Podczas remontu znaleźliśmy prawdziwy skarb – wspomina Stefan. – Pod podłogą natrafiliśmy na kilka zawiniątek z serwetami, obrusami, ubrankami dla dzieci i wspaniałą pościelą z wyszytymi inicjałami WW. Tak jakby dom, ta Willa Wynocha, otworzył przed nimi swoje serce.
Tekst: Agnieszka Budo
Fotografie i stylizacja: Ewa Bełdowska
www.pokrzywnik.pl