Prawdziwymi gospodarzami są tu bluszcze, olbrzymie bukszpany, potężne glicynie i krzewy laurowe. Mały wiejski domek Annie Jackson i jej męża Nicholasa od wczesnej wiosny zaprasza gości do stołu wśród zieleni.
Hrabstwa Kent, Surrey i West Sussex w północno-wschodniej Anglii słyną z kształtowanych przez wieki, najpiękniejszych ogrodów. Pełnych soczystej zieleni, misternie strzyżonych żywopłotów i bujnych traw, o których mawia się, że wyrastają tak gęste i mocne po 300–400 latach regularnego koszenia. Nic więc dziwnego, że para zakochanych w starociach londyńczyków z miejsca straciła dla Haslemere głowę. Dom jest naprawdę stary, choć miasteczko, zawdzięczające nazwę leszczynom porastającym brzegi pobliskiego jeziorka (w średniowieczu jego nazwę pisano Hazelmere), ma jeszcze co najmniej 200 lat więcej.
– Osiedlając się tu, nawet nie podejrzewaliśmy, że będą zjawiać się u nas wycieczki historyków architektury – śmieje się Nicholas. – Zwłaszcza te niezapowiedziane. Ale to dzięki takim najazdom dowiedzieli się więcej o swojej posiadłości. Została zbudowana w 1435 roku i była w owym czasie kurną chatą – dym z paleniska ulatywał przez dziurę w dachu. Nicholas zapewnia, że do tej pory można znaleźć ślady sadzy na strychu. W czasach angielskiej wojny domowej stacjonowali tu żołnierze Oliviera Cromwella, a w 1912 roku dom podzielono na dwie osobne chatki. Po pięćdziesięciu latach znów wszystko połączono.
Annie i Nicholas, choć pełni szacunku dla przeszłości, stwierdzili, że drobne zmiany są konieczne, by wygodnie żyć. Budżet nie pozwalał jednak na szaleństwa, ale Annie miała mnóstwo pomysłów. Im prościej, tym lepiej – brzmi jej motto. – Żeby przywrócić świetność uroczemu staruszkowi, wystarczyło kilka puszek farby i rundka po okolicznych targach staroci – przekonuje.
Zaczęli od pomalowania wnętrza. Dom jest przestronny – ma salon, jadalnię i cztery sypialnie – ale nadmiar koloru zmniejszyłby optycznie jego rozmiar. Dlatego większość ścian jest po prostu biała. Barwne akcenty pojawiają się na okiennych framugach, pociągniętych jasnym błękitem. Czerwień to ulubiony kolor gospodyni, wiadomo było zatem, że błękit będzie tu znakomicie pasował. Biała jest także drewniana podłoga. Deski są różnych rozmiarów, często nierówne, ale – jak twierdzi Annie – to tylko nadaje im charakter. Aby podkreślić stylowy wygląd podłóg, właścicielka sięgnęła po stare dywany.
Wystrój wnętrza miał być rustykalny i utrzymany we francuskim stylu. Annie uwielbia targi staroci, pracowicie wyszukiwała zatem meble. Dobrze się złożyło, bo ostatnio razem z siostrą otworzyła sklep z przedmiotami do wystroju wnętrz. – Nie ma nic przyjemniejszego, niż przekształcanie starych mebli za pomocą farby, wosku i papieru ściernego – zapewnia. Dlatego w jadalni stoją wygrzebane z piwnic i garaży krzesła, a w salonie znajdziemy stary fotel, który sama obiła tartanem. Ozdobą domu jest kolekcja naczyń z malunkami wiktoriańskiej ilustratorki i pisarki – Kate Greenaway.
Na firanki i zasłony też nie poszła fortuna. – Bogate i zdobione tkaniny wyglądałyby tu źle – mówi Annie. Na oknach powiesiła skromne i niedrogie draperie oraz białe zasłony. Zamiast obstawiać całe pomieszczenie szafkami, wybrała zwykłe półki z zasłonkami. Gdy ma ochotę na drobną zmianę, wymienia materiał na inny. – To stary i prosty zabieg dekoracyjny – tłumaczy. – Kiedyś angielskie gospodynie miały na przykład osobne pokrycia sof na lato i zimę.
Annie często ulega czarowi starych mebli, jednak raz na jakiś czas robi ostrą selekcję. – Zbyt wiele staroci może zmienić piękny dom w graciarnię. To największe niebezpieczeństwo, jakie niesie z sobą taki wystrój – mówi. Po „burzy” zostają tylko te przedmioty, które zdobyły jej serce. Resztę oddaje organizacjom dobroczynnym. Przez jakiś czas w domu panuje wzorowy porządek. Historia jednak lubi się powtarzać. – Nie mogę się powstrzymać, stare meble i dekoracje to moja słabość – kwituje wesoło Annie.
Tekst: Maggie Colvin/Redcover.com
Tłumaczenie: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Johnny Bouchier/Redcover.com
Sklep Holly Park, Anniehollypark@yahoo.co.uk