Kokokokokodak, zniosłam jajko jak chodak! Donośne gdakanie obwieszcza, że kurze się udało. Wysiaduje jaja w milczeniu. Za to maluch popiskuje, zanim przebije skorupkę.
Każdy kogut głośno pieje, obwieszczając początek dnia, a każda kura gdacze po zniesieniu jaja – i malutka japonka, i nasza zielononóżka, i czubatka, i zwykła kura podwórzowa. Na szczęście natura zadbała o to, by drobne kokoszki miały jajka stosowne do swojego rozmiaru. Z największym jajem świata musi się uporać mama strusia afrykańskiego. Waży półtora kilograma i można z jednego zrobić jajecznicę dla pułku wojska. Najmniejsze wysiaduje koliberek – nie waży prawie nic. Nasza poczciwa kura ze swoim mieści się pośrodku ptasiej ligi. Kury najlepiej niosą się na wolności.
Same wyszukują sobie smakołyki, kąpią się w piachu. No i wygrzewają na słońcu – dzięki temu są zdrowe, szczęśliwe, wysportowane. Dodatkowo trzeba je podkarmiać bogatą w białko paszą. Uwielbiają pszenicę – mają po niej podobno słodsze jajka. Ale nie można z nią przesadzać, bo szkodzi im na wątrobę. Podwórzowe kury same regulują, ile zniosą tygodniowo jaj. Zwykle siódmego dnia odpoczywają. Jaja na pisklaki, a nie na jajecznicę, trzeba więc niekiedy zbierać przez jakiś czas. Gdy kura chce wysiadywać młode, zaczyna mościć w słomie gniazdo, gardłowo pogdakując. Jednym słowem – kwoczy się.
Kwocza miłość
Kurczątka rosną pod kloszem z wapiennej skorupki, która ma dużo malutkich dziurek. Przenika przez nie tlen i dwutlenek węgla, żeby maleńki, łysy jeszcze ptaszek, mógł oddychać. Kura strzeże swoich jajek, zdarza się bowiem, że siedząca na gnieździe obok kuma próbuje podkraść jej potomka. Kwocza miłość jest przysłowiowa, nie darmo o kimś ostrożnym mówimy, że nosi się jak kura z jajem. Bo pierzasta mama bardzo dba o dzieci, nawet te nienarodzone. A ma co robić, wysiaduje czasem 20 sztuk. Traci wtedy nieco na urodzie, bo wypadają jej piórka na brzuchu. Wszystko po to, żeby ciałem mogła dogrzewać jajka i kontrolować ich temperaturę.
Gdy od czasu do czasu wstaje z gniazda – rozprostować nogi, trochę pogrzebać w piachu (to ulubione zajęcie wszystkich kur, nawet wielobarwnych grzywiastych arystokratek) i coś przekąsić – starannie wietrzy jaja, a potem przysypuje je słomą, żeby się nie przeziębiły. Przez trzy, cztery tygodnie, bo tyle czasu kokoszka siedzi na jajach, maluch zamknięty w skorupce odżywia się bogatym w witaminy żółtkiem. Rośnie jak na drożdżach, jest mu coraz ciaśniej, więc rozpycha się, wierci, a pod koniec nawet popiskuje. Takie gadające jajka wyglądają kapitalnie. Dzięki temu kurza mama wie, że ma się trochę przesunąć, by zrobić w gnieździe miejsce, bo wkrótce rodzina się powiększy.
Puk, puk - tu kurczak
Wreszcie nadchodzi czas na wielkie wejście, a właściwie wyjście. Malec, gdy już dojrzeje do decyzji, od środka rozbija skorupkę. Używa w tym celu maleńkiego wyrostka na dziobie, przypominającego młoteczek, który zanika wkrótce po wykluciu. Czasem ptaszkom trzeba pomóc w wydostaniu się na świat. Noworodki wyglądają żałośnie – drżące chucherka z posklejanym puszkiem chwieją się i głośno piszczą. Potrzebują dużo ciepła, nie tylko matki. Wiosną bywa jeszcze na tyle chłodno, że trzeba kurzą rodzinkę zabrać do domu i umieścić w pudle pod lampą. Po kilku godzinach pisklęta zamieniają się w puchate kuleczki. I niemal natychmiast zachowują jak stare kury – grzebią łapkami w ściółce, co wygląda komicznie, bo czasem się przewracają, piją wodę, podnosząc do góry dziobek, trzepocą skrzydełkami. Chłopców na początku nie sposób odróżnić od dziewczynek, ale kiedy zaczną się bić, nie ma już wątpliwości.
O młode kurki trzeba bardzo dbać – w pierwszej dobie nie potrzebują wprawdzie jedzenia, bo wystarczą im zapasy z czasów, gdy siedziały w skorupce, ale później podsypujcie im suche płatki owsiane, kaszkę mannę, pilnujcie, żeby zawsze miały świeżą wodę. Po kilku dniach mogą jeść gotowane żółtko z drobno pokrojonym mleczem, krwawnikiem, młodą pokrzywą, gwiazdnicą i zmielonymi skorupkami jaj. Lubią biszkopty, ale na wsi rzadko kto się tym przejmuje. Gdy zmężnieją, dumna mama wyprowadza gromadkę na podwórze. Maluchy uczą się skubać trawę, kąpać w piasku, grzebać w ziemi, wyciągać dżdżownice. Kwoka nie spuszcza oka z dzieci, a one maszerują za nią jak w wierszyku: „Wolnym krokiem przez podwórze idą sobie dzieci kurze. W kropki, w ciapki, w malowanki, bo to miały być pisanki”.
BEZPIECZNE MALUCHY
- Kwoka jest wspaniałą matką, broni dzieci z poświęceniem, ale nie wygra z myszołowem, lisem czy kuną. Dlatego pomóżcie jej otoczyć opieką kurczęta. Przede wszystkim, gdy już się wyklują, trzymajcie rodzinkę w mocnej skrzynce z dnem – może być po królikach – drapieżniki nie przegryzą wtedy prętów.
- Gdy kurki podrosną, zróbcie wolierę zabezpieczoną deskami przy ziemi, żeby nie podkopał się lis. Głodny myszołów potrafi przebić zwykłą siatkę i wybrać kurczęta.
Doskonale za to sprawdza się wojskowa siatka maskująca (do kupienia w składnicach harcerskich) – drapieżnik nie dojrzy pisklaków.
Tekst: Joanna Halena
Fotografie: Corbis