W lecie miliony kobiet stają w obliczu arcyważnego problemu: jaki kostium kąpielowy wziąć ze sobą na wakacje?
Najmodniejszy czy najwygodniejszy? Jednoczęściowy czy zasłaniający raptem 3 cm kwadratowe naszego ciała? W paski czy w kwiatki? Na pocieszenie przypomnę paniom, że możliwość wyboru tej części garderoby to całkiem świeża sprawa. Na przykład w średniowieczu problem kostiumu kąpielowego nie istniał. Kąpano się bowiem w strojach… Adama i Ewy, czyli nagusieńko. Za to za renesansu nie kąpano się prawie wcale, hołdując zasadzie „częste mycie skraca życie”. Co prawda w XVIII wieku przeproszono się z kąpielą i elity odziane w coś pomiędzy tuniką a koszulą zanurzały się od czasu do czasu w wodzie. Żeby nie gorszyć społeczeństwa widokiem nagich nóg, podczas brodzenia wstydliwe damy obciążały swoją „odzież kąpielową” przywiązując do jej rąbków rozmaite ciężarki, na przykład kamienie.
Ale to dopiero XIX wiek możemy uznać za czas narodzin kostiumu kąpielowego. Wszystko z powodu „uzdrowiskowego szaleństwa”, które ogarnęło wówczas całą Europę. Kto mógł, jechał „do wód” podreperować zdrowie i swoją pozycję towarzyską. Niestety, panie o swobodnym pływaniu mogły sobie co najwyżej pomarzyć. Kostium do kąpieli morskich Anno Domini 1855 składał się z gorsetu, krótkiej sukni, spod której wystawały podwiązane w kolanach pantalony, czarnych pończoch, rękawiczek, kapelusza o bardzo szerokim rondzie i całej masy falbanek. Próba pływania w czymś takim zapewne skończyłaby się natychmiastowym utonięciem. Cztery dekady później wciąż uważano czarne wełniane rajstopy, specjalne buty i chroniący przed słońcem czepiec za nieodzowne elementy stroju do kąpieli. Zrezygnowano z nich dopiero pod wpływem pierwszej nowożytnej olimpiady w 1896 roku.
Pierwszą kobietą, która otwarcie zbuntowała się przeciwko terrorowi fiszbinów i falban, była Annette Kellerman (słynna pływaczka, tancerka i aktorka, zwana „australijską syreną”). W 1907 roku aresztowano ją za obrazę moralności, kiedy odważyła się wyjść na plażę w jednoczęściowym, męskim kostiumie bez rękawów. Zapytana, czemu nie założyła przyzwoitego stroju z falbanami, odparła – „równie dobrze mogłabym pływać w łańcuchach” i zapoczątkowała modę, która szybko wygoniła gorsety z plaż.
Wybryk panny Kellerman to jednak małe piwo przy tym, co w 1946 roku wymyślili panowie Heim i Renard – ojcowie chrzestni kostiumu składającego się z trzech skrawków materiału połączonych sznureczkami. Kostium ów nazwano bikini, na cześć atolu w archipelagu wysp Marshalla, znanego głównie z prób broni jądrowej przeprowadzanych tam przez armię USA. Chodziło o to, że efekt, jaki wywiera na mężczyznach piękna kobieta w bikini, można porównać tylko z siłą wybuchu atomowego.
I pomyśleć tylko, że do pierwszej prezentacji tak powszechnego dziś kostiumu Renard musiał zatrudnić… tancerkę z klubu nocnego, bo żadna „przyzwoita” modelka nie zgodziła się paradować po wybiegu prawie nago. Potem było już z górki. Bikini robiło się coraz mniejsze i mniejsze, aż wreszcie w latach osiemdziesiątych jakiś sadysta wymyślił stringi. A kto nie chce ganiać po plaży w zestawie „sznurek i trzy trójkąciki materiału”, zawsze może zostać naturystą albo zagrać modzie na nosie, kupując wygodny, piękny kostium jednoczęściowy. Bo powrotu do gorsetu i wełnianych rajstop nie polecam.
Tekst: Weronika Kowalkowska
Fotografie: EK Pictures, Medium, Forum, PAP