Rozkosze próżnowania

Istnieje recepta na udane lato: dużo słońca i jeszcze więcej lenistwa.

Kto traktuje wakacje jak podróż służbową, zaplanowaną co do minuty, nie powinien wyjeżdżać na wieś. My tu latem zamierzamy sobie leżeć do góry brzuchem, bo w ogrodach i tak nam samo wszystko rośnie. Prawdę mówiąc, zostałam tak wychowana, że gdy nic nie robię, mam poczucie winy. Na szczęście wszyscy mężczyźni, którzy wytrzymali przy mnie trochę dłużej, byli na pracoholizm zupełnie odporni. Dzięki nim nauczyłam się doceniać rozkosze próżnowania, choć przezornie robię to zawsze w ten sposób, by wyglądało na ciężką harówkę.

Na przykład skoro świt wybiegam bosą stopą na zroszoną trawę i podziwiając kwitnące rośliny, ptaki uwijające się wśród witających dzień dżdżownic, głośno zaczynam planować, co też dziś zamierzam zrobić, by moje rośliny rosły jeszcze piękniej. Mąż zawsze na to mówi niezmiennie: – Daj im spokój, poradzą sobie same, skoro są tak silne, że wytrzymują twoje nieustanne wtrącanie się w ich życie. Lepiej napij się ze mną herbaty na tarasie. No i jak mu odmówić? Albo w upał po południu. O tej porze krzepiąca sjesta na świeżym powietrzu po obfitym posiłku to obowiązek człowieka wsi. Mieszczuchy nieufnie patrzą na takie dogadzanie sobie, zawsze gotowi walczyć z bezczynnością. I we mnie ten zapał tkwił jak drzazga w palcu.

reklama

Długo nie wierzyłam mężowi i sąsiadom, że nieróbstwo wywiera korzystny wpływ na myślenie i procesy trawienne. Toteż zawsze po obiedzie ze skrzywioną miną brałam się do porządków albo innego perwersyjnego wysiłku. Po latach treningu psychicznego na łonie przyrody wiem, że w letni upał należy wziąć pod pachę jakieś grube tomiszcze, w rękę szklaneczkę wina i rozłożyć się wygodnie na hamaku z przyjemnym widokiem na dom, łąkę czy dolinę. Po chwili czytania kładę rozłożoną książkę na brzuchu, by chłonąć dźwięki natury i trochę porozmyślać o urodzie życia, kosztuję trunku ze szklaneczki dla natchnienia i tak powoli moje rozsądne wysiłki pogłębiania wiedzy i wzbogacenia umysłu lekturą kończą się drzemką. Budzę się pod niebem równie rozleniwionym jak ja, bez chmurki, strzepuję pył z tomiszcza, dla niepoznaki zakładam jakąś stronę i biegnę się odświeżyć do stawu…
Na szczęście latem dni są wystarczająco długie, by mimo wszystko coś zrobić. Cóż złego jednak w tym, by wziąć parę lekcji słodkiego nicnierobienia. To takie cudowne uczucie – nic nie musieć – choćby przez jakiś czas. Nie zmarnujmy lata – pozdrawiam. W imieniu swoim i boksera Julka.


Teresa Jaskierny
Fot. Andrzej Szeliński

Zobacz również