Nie trzeba być już cesarzem ani dyrektorem, aby pozwolić sobie na ten elitarny niegdyś deser.
Cesarz to ma klawe życie. Taki Neron na przykład, kiedy dokuczał mu upał, wysyłał swoich niewolników na szczyty pobliskich gór po śnieg, który potem mieszano z miodem i owocami, i serwowano podczas uczt. Na to, żeby do lodu i owoców dodać mleka, wpadli nieco później Chińczycy, a ich sekret przywiózł do Włoch sam Marco Polo.
Przez kolejnych kilkaset lat lody i sorbety pozostawały arystokratycznym przysmakiem. Francja poznała go dzięki Katarzynie Medycejskiej (żonie króla Henryka II), która przybyła na dwór Medyceuszy z zastępem osobistych kucharzy i grubym plikiem przepisów na zimne słodkości. W XVIII wieku lody pokonały ocean i zawojowały amerykańskie elity. W Anglii pokochano je tak namiętnie, że w połowie XIX wieku zaczęto hurtowo sprowadzać potrzebny do ich produkcji lód aż z Norwegii! Jednak na te w wafelku trzeba było poczekać aż do 1904 roku. Wtedy bowiem, podczas Wystawy Światowej, pewien sprzedawca, któremu nagle zabrakło papierowych tacek, poszedł po rozum do głowy, kupił na sąsiednim straganie stos wafli, poskręcał je w stożki i voila! Wynalezienie lodówki to kolejny krok milowy w dziejach lodów.
Teraz nie trzeba już być cesarzem ani dyrektorem banku, żeby móc pozwolić sobie na ten elitarny niegdyś deser. Na koniec wątek polityczny. W latach czterdziestych XX wieku zespół brytyjskich naukowców opracował metodę produkcji miękkich lodów („nadmuchiwanych” powietrzem i przez to nie zamarzających na kamień). Jednym z członków tego zespołu była… młodziutka Margaret Thatcher.
Tekst: Weronika Kowalkowska
Fotografie: Archiwum