Starsi ludzie powiadają – dom buduj tam, gdzie masz daleko do sąsiadów, blisko do wody, a wokół rosną stare drzewa. Grażynie i Juliuszowi się udało.
Tu albo nigdzie – powiedziała Grażyna, gdy zobaczyła Bolechowice, wieś otoczoną malowniczymi skałami wąwozu w Jurajskim Parku Narodowym. Zauroczyło ją miejsce pełne starych, szumiących drzew. W mieście nigdy tak ich nie słychać. Nie zwlekając, poprosiła przyjaciela z czasów studenckich, by zaprojektował dla nich dom. Budowali go przez 10 lat, bo pieniądze zarabiali, pracując sezonowo w Anglii. Tak kolejno powstawały części domu, często inspirowane podróżami, jakie wówczas odbywali.
Grażyna wraz z córką Alicją od lat jeździ na targi staroci do Krakowa i Bytomia, zwiedza okoliczne wsie i wyszukuje meble i bibeloty. Fotel z sypialni na przykład pochodzi z dworku bolechowickiego, ma tylko nowe obicie, a wannę kupiła od pana prowadzącego skup złomu. Z okolic Żywca sprowadziła łóżko. Jego ramy służą teraz za osłony na kaloryfery w pokoju Alicji. Na jego wzór zaprzyjaźniony stolarz, Czesław Węgiel, zrobił nowe łoże. Wykonał także stół, kredens, komody oraz wiszące białe szafki w kuchni. Juliusz tylko uparł się przy drzewku bonsai. Postawił je na werandzie otwartej na duży ogród, który ma około hektara - tyle wystarczy, aby nikt nie zaglądał ci w okna, aby przy domu nawet nago opalać się bez skrępowania - i na dwa piękne, porośnięte grzybieniami stawy. Woda uspokaja i nawilża powietrze.
– Kiedy wyprowadzaliśmy się z Krakowa, moja mama dziwiła się, że rezygnujemy z wygód i zostawiamy znajomych dla kawałka ziemi na wsi – wspomina pani Grażyna. – Okazało się jednak, że wielu zaprzyjaźnionych sąsiadów z miasta poszło naszym śladem. Z klatki obok aż trzy rodziny wybudowały domy w naszej okolicy. Mąż dzięki przeprowadzce mógł wrócić do muzykowania. W piwnicy urządził studio, w którym grywa na gitarze, a Alicja czasami przygrywa mu na fortepianie. W opustoszałej szklarni otworzyli pub o nazwie „Nietoperz”. Górę przeznaczyli na duże imprezy, funkcjonuje tam również klub muzyczny pod nazwą „Szklarnia”, w którym koncertują jazzowi i bluesowi muzycy z Krakowa. Na brak życia kulturalnego nie mogą narzekać. Przy „dużych okazjach”, jak karnawał czy ostatki, chętnie organizują przyjęcia dla znajomych. Potem jest co wspominać. – Nareszcie nasze życie nabrało właściwego tempa. To już nie ta nieustanna gonitwa i pośpiech, ale spokój i refleksja, do których zmusza nas otoczenie – mówi Grażyna. – Czy przy koncertach żab i ptaków można mieć złe myśli?
Tekst: Zofia Kurek
Stylizacja: Katarzyna Morstin-Surzycka
Fotografie: Maciej Macak