Nie ma tu ani jednej rzeczy, z którą nie wiązałaby się jakaś ciekawa, rodzinna historia. Dzięki temu Alicja i Piotr mają wszystkie najlepsze wspomnienia pod ręką.
Alicja spędziła dzieciństwo na wsi i na zawsze zapamiętała, jaka to frajda ganiać na bosaka po porannej rosie, bawić się w chowanego w sadzie albo wcinać jajecznicę z koźlakami zebranymi w brzozowym zagajniku na tyłach ogrodu. Chcieli więc z Piotrem zamieszkać w takim miejscu, gdzie można żyć i blisko przyrody, i korzystać z wygód cywilizacji. Wybór padł na cichą dzielnicę Cieszyna – do lasku dwa kroki, nad Olzę cztery minuty spacerkiem. Wprawdzie mieszkanie było zrujnowane i ciemne, ale gdy pierwszy raz do niego weszli, przez okno wpadały akurat promienie zachodzącego słońca prosto pod ich stopy. Potraktowali to jak zaproszenie.
Pomieszczenia i zakamarki, których tu nie brakuje, miały nieoczywisty układ. „Baśniowy” – pomyślała Alicja. Nawet nie potrafiła go potem odtworzyć na papierze. I to też jej się spodobało. Nie zraziły jej ani oblodzona ściana, ani zniszczone podłogi i rozpadające się okna. Urządzanie wnętrz, dekorowanie, projektowanie i odnawianie mebli od zawsze pasjonowało Alicję, więc rok remontu pomimo ciężkich chwil okazał się ciekawą przygodą. Była w swoim żywiole – wyszukiwała stare rustykalne meble, troskliwie je odnawiała, projektowała własne. O dużym stole w salonie śmiało można powiedzieć, że wyrósł w ich rodzinnym lesie, bo stolarz zrobił go z brzóz okalających posiadłość rodziców Piotra w Wiśle. Podobnie jak świerki, z których powstało łóżko córeczki Kalinki, podłogi, szafy, drzwi, meble kuchenne. A wszystko według projektów pani domu.
W pracowni główną ozdobą jest (okropnie ciężki) rower pradziadka Emila, na którym uwielbiał jeździć po wiślańskich pagórkach. Pradziadek to prawdziwa skarbnica wiedzy o rodzinie, okolicznej przyrodzie i lokalnych obyczajach. Kalinka uwielbia słuchać jego barwnych opowieści, ilekroć nadarza się okazja. Kiedy tęskni za pradziadkiem, wystarczy rzut oka na rower i od razu poprawia jej się humor. Większość dekoracji w domu to zresztą rodzinne pamiątki. Bażant Hugo – prezent od taty – dogląda codziennej kuchennej krzątaniny. Oryginalny zegar PKP w salonie pochodzi ze stacji, na której Piotr z Alicją pierwszy raz się spotkali.
– Musiałem go zdobyć dla żony – przyznaje z dumą gospodarz. – Oj, zrobiło to na mnie spore wrażenie – śmieje się Alicja. Dzisiaj nie odmierzają już czasu do kolejnych spotkań, więc zegar zwolniony został ze swych obowiązków, tym bardziej że jak na domowe warunki za głośno tykał. Nie mogło też zabraknąć obrazów kupionych od przyjaciół – Mariolki i Grzesia Ptaków.
Jednak dla Alicji dom to nie tylko przedmioty, lecz także aromaty i smaki. Zapasy suszonych ziół i kwiatów piętrzą się w ozdobnych słojach na kuchennej półce. Wśród przyjaciół gospodyni słynie z pysznych herbat, które sama komponuje. Ostatnio hitem jest napar z suszonych kwiatów stokrotek i lawendy, delikatnie osłodzony domowym miodem z mniszka, z dodatkiem kory cynamonu. Do śniadania i obiadu Alicja zawsze podaje przetwory własnej roboty. W końcu nie ma to jak cieplutki rogal z kleksem borówkowego dżemu! A gdy latem powieje wiatr, do kuchni wpada zapach ziół z ogródka na balkonie. Alicja w każdej chwili może upiec cytrynowe ciasto z tymiankiem albo zdrowe chipsy z szałwii.
Jeśli spytać domowników, kto wyczarował to sielskie miejskie siedlisko, mała Kalinka od razu wyciągnie do góry rączkę. Uwielbia towarzyszyć mamie w poszukiwaniach kolejnych skarbów. Kiedy słyszy, jak Alicja się zachwyca jakąś starą ramką i narzeka, że nie ma na nią miejsca w domu, podpowiada: „Jak to, mamusiu? Przecież możemy przesunąć lodówkę”.
Tekst i stylizacja: Alicja Radej
Zdjęcia: Dariusz Radej