Diabelskie ostatki

Świat stawał na głowie. Zamiast pracować, tańcowano po karczmach i urządzano procesje przebierańców. W odstawkę szło umiarkowanie w jedzeniu i piciu, a już zupełne szaleństwo następowało w ostatki, kiedy to trzeba było się najeść i wytańczyć na zapas przed nadchodzącym postem.

Nie bez przyczyny ostatki nazywano diabelskimi dniami. Niemal w każdym regionie Polski odprawiano rytuały symbolizujące śmierć karnawału i nadejście postu. W Krakowie włóczono po ulicach, a potem ścinano na rynku, słomianą kukłę zwaną Mięsopustem. Na Śląsku wodzono po chałupach Niedźwiedzia – przebierańca w stroju z grochowin albo kożuchu na lewą stronę, który na koniec żegnał się z żywotem.

Najbardziej spektakularny zgon odgrywano – i do dziś się odgrywa – w Jedlińsku. Tam przed sąd prowadzona jest Śmierć we własnej osobie. Podczas trwającego wiele godzin przedstawienia, tzw. Kusaków, kostucha zostaje aresztowana, doprowadzona przed oblicze trybunału, skazana, ścięta i złożona do grobu. Zamiast stypy jest impreza, jednak nie do białego rana – o północy zaczyna się Środa Popielcowa i towarzystwo rozchodzi się grzecznie do domów.

Ofiarami Wielkiego Postu często padali muzykanci. Na Kujawach ostatniego dnia karnawału wywożono ich na taczkach za wieś i „zabijano”, uderzając woreczkiem z popiołem. Za to na Górnym Śląsku muzycy, gdy zbliżała się północ, chowali instrumenty do futerałów niczym do trumien i wynosili je z karczmy, zawodząc jak najżałośniej. A rankiem nie było już śladu po nocnych szaleństwach.

Tekst: Weronika Kowalkowska
Zdjęcia: Shutterstock, Wikimedia

Zobacz również