Scenariusz miał być taki: wyremontować stary dwór i zostać tam z całą końską menażerią. Po drodze przyplątało się jednak gospodarstwo, którego nikt nie chciał.
Malownicza wieś pod Krakowem. Okolice kojarzą się z bajkowym toskańskim krajobrazem. Romantyczny, chylący się ku upadkowi dwór był już w trakcie generalnego remontu. Nawet trochę przypadkowy zakup „banalnego” gospodarstwa w niedalekim sąsiedztwie nie psuł harmonogramu prac. Kasia i Tomek kupili je dla pracowników zatrudnionych przy remoncie i pracach gospodarskich we dworze. No i dlatego, że mają bujną wyobraźnię i nawet w niezbyt atrakcyjnych rzeczach widzą ukryte – niekiedy bardzo głęboko – piękno. Faktycznie, tu fantazję trzeba było mieć wybitną: gnojówka podlewała strasznie zaniedbany dom z niezagospodarowanym poddaszem.
Wszystko miało być zrobione szybko i tanio, żeby działało. Tyle że któregoś razu weszli na to niezagospodarowane poddasze i… wtedy się zaczęło. – Jak to Krakusy mamy straszną słabość do starych kamienicznych strychów. Zawsze marzyłam, żeby taki mieć – opowiada Kasia. I nagle ten nijaki dom zaczął się im niezwykle podobać. A w projekt zaangażowała się cała rodzina (architekci od pokoleń), jednego dnia – kolektywnie – wymyślali, drugiego ekipa stawiała.
– W domu musi dziać się pewna historia. Dobrze, gdy idąc od progu, odnajdujemy nowe zakamarki, to ma być jak przygoda – mówi Kasia, architekt wnętrz. Tego nauczyła się od swojej pierwszej nowojorskiej szefowej, Laury Bohn. W jej domu zakamarków i niespodzianek jest sporo. Główna kuchnia, tzw. letnia, to dawna chlewnia. Z pięknym betonowym sklepieniem Kleina i wybrukowaną prawdziwym klinkierowym brukiem podłogą, która kiedyś była glinianym klepiskiem. Ciekawa jest też kuchenna wyspa na kółkach – amerykańskie wspomnienie.
– Projektowałam ją z myślą o Laurze, która uwielbiała elipsy – tłumaczy Kasia. Wprawdzie wyspy nie da się przesunąć, bo jest potwornie ciężka, ale wrażenie lekkości pozostało. Ten dom był wymyślony zupełnie inaczej niż dom na całe życie. Z większym luzem i dystansem. Jak dom weekendowy czy wakacyjny. Ma wiele niepowtarzalnych rozwiązań. Na przykład – na życzenie właścicielki – otwartą sypialnię. Kasia na początku próbowała dorobić do tego ideologię, że taka sypialnia jest sexy. Tyle że zwykle nocuje tu sporo gości, a ostatnio na piętro przeniosło się ich dziecko – określenie „sexy” ma więc raczej posmak żartu. Przestrzeń sypialnio-łazienki dzieli meblowo-murowany słup, taki kombinat, w którym mieści się kabina prysznicowa (od strony sypialni – TV) i ażurowa szafa. Dość szybko się jednak okazało, że to nie całkiem praktyczne rozwiązanie, bo oglądanie telewizji, gdy druga osoba bierze prysznic, jest prawie niemożliwe. Dźwięk elektrycznej szczoteczki do mycia zębów też sexy wcale nie jest!
Gdzieś między kuchnią letnią (czyli dawną chlewnią) a sypialnią (czyli dawnym surowym i niezagospodarowanym strychem) jest wigilijna jadalnia. – Wigilijna, bo bywamy tam właściwie tylko podczas świątecznych kolacji – uśmiecha się pani domu. Tuż obok, w kuchni na poddaszu, stoi wymarzony piec Tomka. – Francuski, specjalistyczny. Koniecznie chciał go mieć. Na wypadek wojny, żeby było na czym wodę zagotować na herbatę, gdyby nam prąd wyłączyli – śmieje się Kasia. Taki sam piec jest na dole. A ten tak naprawdę służy tylko do podgrzania ugotowanych w normalnej kuchni potraw. No i jeszcze, żeby ogień fajnie strzelał na poddaszu.
Kolejną, jak się okazało, architektoniczną fanaberią jest wykusz z oknami i miejscem do relaksu. To był pomysł Tomka, żeby otworzyć strych na krajobraz za oknami. Ale prawdę mówiąc, nie odpoczywali tam ani razu. – To pięknie zakomponowany zakątek, z fantastycznym widokiem, który wszyscy omijają – żartuje Kasia. – Za to dobrze zrobił bryle budynku i doświetlił strych.
Widokami i tak napawają się „na żywo” podczas przejażdżek konnych. Okoliczni mieszkańcy już się przyzwyczaili do jeźdźców przemykających po łąkach i polach. W częstej w tej okolicy porannej mgle wygląda to jak kadr z filmu. A dla Kasi i Tomka jest wspaniałym początkiem każdego dnia. Potem siadają z kawą na zadaszonej werandzie swojego niewielkiego domku i zwyczajnie cieszą się życiem. I już się niczemu nie dziwią, choć remont dworu przebiega powoli, a oni od trzech lat mieszkają w miejscu, które przygarnęli wyłącznie jako budynki gospodarcze i na pewno nie dla siebie!
Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Stylizacja: Dorota Zalewska
Zdjęcia: Aneta Tryczyńska
Kontakt do architektki Katarzyna Kuchejda
KKAT-Wnętrza, www.kkat.eu