Mała chatynka na Podhalu, urządzona tym, co akurat znalazło się pod ręką i co dostało nowe życie. Daria i Jarek mają takie wyczucie smaku, że nikt nie podejrzewa, skąd wszystkie te cudne rzeczy naprawdę się wzięły.
Białym Dunajcem trzeba jechać spory kawałek, minąć kilka zakrętów i krzyżówek.
Gdy zima szczodrze posypie świat bielą, można to miejsce przegapić albo po prostu nie dojechać. Podobnie, gdy mróz zacznie puszczać – rozmokła ziemia trzyma z wielką siłą. Dlatego Daria i Jarek rzadko ruszają się ze swojego domku. Wszystko, czego im potrzeba, mają na miejscu – drewno do „dłubania” czarownych przedmiotów i... siebie.
Nigdy nie chcieli żyć w mieście, więc najpierw kupili dom pod Opolem, a i tak wszystkim opowiadali: kiedyś będziemy mieszkać w górach. Znajomi tylko pukali się w głowę. I chyba to pukanie przyspieszyło całą sprawę. Wynajęli dom w jednej z podhalańskich wiosek. Przeprowadzka była błyskawiczna – połowę dobytku wyrzucili, resztę rozdali – bo nie chcieli ciągnąć za sobą przeszłości i niepotrzebnych rzeczy. Oboje zakochani są w nadwerężonych przedmiotach.
Jeśli już muszą mieć coś ze świata cywilizacji, to wyłącznie z historią: stary telefon, stary komputer, stary samochód i… stare – tradycyjne – narzędzia do drewna. Dlatego osobiste rzeczy spakowali w kilka pudełek. Za to mieli cały kontener staroci, zbieranych przez lata, bo wiedzieli, że dadzą tym przedmiotom nowe życie. Wieźli ze sobą nawet ulubione patyki swoich psów. Opolski dom wystawili na sprzedaż i zniknęli w lesie. Bez pracy, pieniędzy, analizowania i planowania.
Po przeprowadzce zaczęli myśleć, z czego żyć. Nie mieli wątpliwości, że musi to być „coś dziwnego”, żadne zwykłe prace. Jarek od dziecka rzeźbił w drewnie, Daria zawsze robiła prezenty „handmade’owe”. A ponieważ wokół najwięcej było drewna, to ono stało się ich tworzywem. Robili najpierw dla siebie, aż ktoś zapytał: czemu się tym nie dzielicie? Tak powstało „I love nature” – wytwórnia rzeczy niepowtarzalnych. – Nie zależy nam na masowej produkcji, na komercji, bo nie da się włożyć serca w wyroby taśmowe – mówi Daria. Nie chcą robić czegoś tylko dlatego, że na tym można zarobić. – Na coś jest popyt? Raczej się tego nie dotykamy! – deklarują.
Jarek jest fotografem i znajomi uważają, że powinien robić zdjęcia ślubne, przecież z tego jest kasa! – Tyle że nikt nie chciałby takich ślubnych zdjęć jak moje – śmieje się Jarek. A do cudzych, estetycznych potrzeb nie zamierza się naginać. Choć się u nich nie przelewa, wolą robić mniej i to, co kochają, niż tracić czas i spokój ducha tylko po to, by kupić jakiś modny gadżet.
U Darii i Jarka pachnie drewnem i wędzonym dymem. Zawsze! Kiedy wysyłają klientom zrobione przez siebie przedmioty, czasem dostają takie maile: „Mój mąż pochodzi z Zakopanego, jak otworzył paczkę, ten zapach przypomniał mu rodzinny dom…”. Lekkim dymnym aromatem przenika wszystko: meble, książki, ubrania. Gdyby Daria miała iść gdzieś „jak dama”, miałaby na sobie zapach „Dym Kominka No 5”. – Tyle że ja nigdzie nie chodzę „jak dama” – śmieje się. I przyznaje, że kocha swoją mikroskopijną szafę. – Na odludziu na szczęście nie trzeba się stroić, jest czas na ciekawsze sprawy – dodaje zadowolona.
Tekst i stylizacja: Michalina Kaczmarkiewicz
Zdjęcia: Rafał Lipski
Sklep Darii i Jarka: www.ilovenature.pl