Jak kujawiak, to tylko w żydowskiej karczmie do pohulanek „Wydrzygrosz”. Jak łachy i szmaty – to tylko haftowane w lny i chabry.
Już w pierwszej chałupie, z Kujaw, oprócz przejścia krótkiego kursu prania, możecie się nauczyć stemplowania tkanin. Drewnianymi pieczęciami z kauczukową nakładką ze wzorem (najczęściej kwiecistym: prostym kwiatem lnu albo bardziej wyrafinowanym, stylizowanym chabrem), które dociska się do tkaniny specjalnym wałkiem. Niebieski barwnik i kawałki płótna są przygotowane, potem dzieło można zabrać na pamiątkę. A ręce, całe w błękitnej farbce, umyć w balii. Oprócz stempli zwróćcie uwagę na nieliczne wprawdzie, ale bogato zdobione białym haftem czerwone i niebieskie fartuszki.
Na Kujawach stroje nosiło się porządne, z sukna dobrej jakości, a nawet jedwabiu, często sprowadzanego z zagranicy. No i wykonanie było przednie, choć Kujawiacy na chłopskie stroje mówili „łachy”, a na kobiece „szmaty”, ale w tamtych czasach, zdaje się, znaczyło to coś innego niż dziś. Są tu też batystowe kołnierzyki, czepki, chustki (porządna Kujawianka wiedziała, że noszenie rozpuszczonych włosów to nieprzyzwoitość!) – takiej roboty nie powstydziłyby się i miejskie modnisie. Zresztą kawałek życia na miejską modłę zobaczycie w budynku szkoły, gdzie oprócz klasy z obowiązkową oślą ławką i grochem wysypanym pod piecem (jeśli tylko zechcecie, panie z muzeum z pewnością pozwolą wam potrenować dyscyplinę), jest mieszkanie wiejskiej nauczycielki: elegancki piec kaflowy, szafa, regalik na książki, walizki i pudło na kapelusze, gramofon i płyty. No i toaletka ze szczotkami, lokówką (wsadzało się ją do pieca i gorącą próbowało nie spalić włosów, tylko zalotnie je podkręcić) i flakonem perfumeryjnym. Żeby nie było całkiem zbytkowo, na stole leży wydanie „Bluszcza” – z 1938 roku.
Kolejnym terytorium, na którym zagościło życie z innej niż chłopska półki, jest XVIII-wieczna przydrożna karczma „Wydrzygrosz” (zwróćcie uwagę na drewnianą, obitą w środku cynową blachą, lodówkę z lat 30. firmy Eryk Bauer). Do karczmy, wraz z towarami „na wynos” – naftą, solą, zapałkami – trafiały opowieści podróżnych handlarzy. Prowadził ją stary Żyd, który wynajmował czasem swój przytulny salonik „na godziny” – może na poważne rozmowy o interesach, a może… o miłości, niekoniecznie rozmowy. Jednak poza tym fragmentem „wielkiego świata” jest swojsko. W ogródkach rosną zioła: popularna dawniej ruta, mięta, melisa, tymianek, rozmaryn i lawenda. Są też wiejskie piękności: smolinosy, czyli lilie tygrysie, doktory, czyli rudbekie, ślozowe róże, to jest malwy oraz bijuny – przepiękne peonie.
W domach natraficie na ślady starań, by było nie tylko praktycznie, ale i pięknie. Są więc kredensy, tzw. miśniki, często ręcznie malowane, z wystawionymi malowanymi naczyniami (które jednak nigdy na stół nie trafiały – miały cieszyć oko i świadczyć o zamożności domu – bo w normalnej chłopskiej zagrodzie jadało się przecież z jednej wspólnej glinianej miski). Są pokoje „świąteczne”, ze stołami, na których zamiast ustawiać codzienne sprzęty, urządzano ołtarzyki. Są ciepłe i przytulne kuchnie, wybielone jak na Wielkanoc. Ze swojsko wyglądającą polepą, z suszącymi się przy piecu aromatycznymi ziołami. To naprawdę dobre miejsce na odetchnięcie od miejskiego gwaru i pośpiechu. W Kłóbce zobaczycie też kuźnię, dom i warsztat garncarza, wiatrak koźlak i maleńką, lecz dobrze wyposażoną remizę. Na koniec możecie zajrzeć do pobliskiego dworu, w którym miesz-kała narzeczona Chopina – Maria Wodzińska Orpiszewska. Wprawdzie do ślubu nigdy nie doszło, bo jej rodzina uznała, że kompozytor jest zbyt cherlawy na męża, ale przyjaźnili się długo.
Możesz zwiedzać z psem
W poniedziałki muzeum jest nieczynne, za to w piątki wejdziecie za darmo. W pozostałe dni w cenę biletu wliczony jest przewodnik. Skansen jest przyjazny dla waszych zwierząt – możecie z nimi wejść, jeśli tylko będziecie je prowadzić na smyczy. Więcej na: www.muzeum.wloclawek.pl
Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Fotografie: Karolina Migurska (współpraca Krzysztof Migurski) za pomoc dziękujemy przewodniczce Annie Pietrzak