Choć rzadko kto ma taką tkalnię jak Ingrid, w każdym domu znajdzie się stary sfilcowany sweter lub resztki wełen. Niech nie leżą zapomniane w szufladzie, ale zaczną nowe, niezwykłe życie…
Ingrid codziennie spaceruje po plaży i zbiera to, co wyrzuca morze: kamienie, muszle, wodorosty. – Te ostatnie czasem układają się w tak fantazyjne wzory, że powtarzam je potem na moich szalach – opowiada. Godzinami przygląda się niebu, podpatruje nastrojowe światło, bo na Orkadach (archipelag położony na północ od wybrzeży Szkocji) każdego dnia ma inny kolor. A potem w swojej pracowni tka fantazyjne tkaniny. Ma szczęście, bo mieszka na wyspach, do których od zawsze wzdychali artyści – a to z powodu zapierających dech w piersiach krajobrazów: raz pofałdowane zielone równiny, raz surowe klifowe wybrzeża, wrzosowiska, torfowiska, kamienne domy i morskie latarnie. Taki cudownie spokojny koniec świata. I choć tysiące kilometrów dzielą Orkady od cywilizacji, jej prace znają wszędzie – od Nowego Jorku po Tokio. Współpracowała z największymi, m.in. z Conranem, Galliano, Kenzo, Diorem.
W czym tkwi tajemnica? Ingrid robi tkaniny tradycyjnymi metodami, które podpatrzyła u najstarszych Orkadyjczyków, a do tego z najlepszej wełny – z owiec szetlandzkich i miejscowych (koniecznie z północy). – Te wyspy słynęły kiedyś z tkania. W długie zimowe wieczory było to główne zajęcie gospodyń – wspomina. (Hmm… w końcu przed 20 laty nawet Polskę ogarnęło szaleństwo „szetlandów” i, gdy rzucano je do sklepów, od razu ustawiała się kolejka).
Wskrzesiła m.in. zapomnianą technikę needlepunching. Dzięki specjalnej „dziurkującej” igle tka puszyste, ciepłe i delikatne tkaniny o splotach jakby z połączonych pętelek. – Moja praca przypomina trochę rzeźbienie, a wzór sprawia wrażenie trójwymiarowego, zwłaszcza kiedy robię materiały z grubej wełny, jedwabiu czy bawełny albo wstążki – tłumaczy Ingrid. Dziś w studiu w Kirkwall maszyna do needlepunchingu stoi zaraz obok tkackiej. Ale i tak wiele prac Ingrid to ręczna robota. Jak wesołe szmaciane lalki, każda jest wyjątkowa.
– Lubię patrzeć, jak ludzie w skupieniu je oglądają. Biorą, odkładają i tak kilka razy, dopóki nie znajdą tej jedynej – śmieje się Szkotka. W pracowni Ingrid nie tylko się tka, ale i haftuje, dzierga, wyszywa, filcuje. Garną się do niej młodzi projektanci, którzy lubią eksperymenty. – Co jeszcze wymyślimy? Czas pokaże. W końcu pracujemy na wyspie, która dostarcza inspiracji.
Tekst: Margriet de Groot
Tłumaczenie: Katarzyna Sadłowska
Fotografie: Pauline Joosten
Rzeczy Ingrid Tait można kupić na www.taitandstyle.co.uk