Widok jak z baśni – pola dzikich narcyzów. Na świecie takich zakątków jest zaledwie kilka: na Zakarpaciu w ukraińskiej Dolinie Narcyzów, w Rumunii, gdzieniegdzie w Alpach i nad Morzem Śródziemnym.
Gdy górskie łąki rozkwitną, to znak, że zima poszła sobie na dobre. Odmian narcyzów jest dziś kilkanaście tysięcy, ale to od tych dzikich – w sumie dość niepozornych kwiatów – wszystko się zaczęło. Bardzo przypadły do gustu Mahometowi, który mawiał, że „kto ma dwa chleby, niech jeden sprzeda, żeby kupić kwiat narcyza”. Zyska wtedy pożywienie dla ciała i pokarm dla duszy. Bo dzikie narcyzy biją na głowę zapachem nie tylko swoich udomowionych krewniaków, lecz także wszystkie inne wczesne kwiaty. To on wabi turystów na kwitnące łąki – unosi się kilkaset metrów od roślin.
Woń jest słodka, odurzająca, może nawet upoić. Dlatego zapewne Hipokrates nazwał delikatne, wonne pucharki „narcyzami”. Szły do głowy jak dobre wino i wprawiały w narkauein, czyli narkotyczne zamroczenie. Tak więc z zapachem tych niezwykłych kwiatów trzeba uważać. Jeśli zobaczymy łany narcyzów, zachwycajmy się nimi, ale broń Boże nie układajmy się wśród nich do snu.
W starej legendzie może być ziarenko prawdy. Kielichy tych hodowlanych są większe i bardziej ozdobne, niektóre zamiast kielicha z trąbką mają kryzę z płatków, zadziwiają też kolorami: żółtym, pomarańczowym, łososiowym, jednak to zwyczajne, białe były natchnieniem poetów. Świadczy o tym ich łacińska nazwa – Narcissus poeticus.
Czy uda się w ogródku wyhodować taki łan jak na alpejskiej łące pod Montreux? Można spróbować. Narcyzy białe, zwane też wonnymi, bardzo łatwo uprawiać przy domu (tak łatwo, że kiedyś traktowano je jak chwasty), pod warunkiem, że nie wkopiecie cebul za blisko iglaków, które lubią kwaśną ziemię. One natomiast potrzebują gleby żyznej, przepuszczalnej i o obojętnym pH. A do tego jak najwięcej słońca (jeśli sadzicie je pod drzewami, pamiętajcie – zawsze po południowej stronie). Rzadko chorują, a ich cebule nie smakują szkodnikom, bo zawierają trującą substancję lycorine. Omijają je nawet żarłoczne karczowniki, więc na klombie warto pomieszać cebule narcyzów z innymi, na przykład hiacyntami albo krokusami; przy okazji obronią sąsiadów.
Sadzi się je jesienią, we wrześniu lub w październiku. Najpiękniej kwitną po dwóch-trzech latach, po czterech cebule trzeba wykopać i podzielić. W przeciwnym razie kwiaty będą coraz mniejsze. Gdy przekwitną, nie ścinajcie liści, niech same umrą; w tym czasie wykarmią cebulę, żeby za rok wydała zdrowe i piękne kwiaty.
Jest tak wiele odmian i mieszańców (co roku pojawiają się nowe), że narcyzy podzielono na 11 grup, w zależności od długości trąbki, liczby i kształtu płatków, zapachu. Wszystkie żonkile są narcyzami, ale nie wszystkie narcyzy żonkilami. Ich nazwa pochodzi od francuskiego słowa „jonquille”, czyli żółty narcyz. Najpiękniej pachną narcyzy tazetta (wrażliwe na mrozy) i narcyzy poeticus. Te o podzielonym przykoronku (charakterystycznej rurce) są z kolei najbardziej dekoracyjne – przypominają motyle albo storczyki, np. ‘Orangery’, ‘Lemon Beauty’, ‘Chanterelle’.
Cięte narcyzy są pięknościami samolubnymi. Nie znoszą towarzystwa w tym samym wazonie. Wydzielają lepki, śluzowaty sok, którym trują konkurentów. Ale i na to jest rada. Jeśli marzy nam się bukiet z narcyzów i innych wiosennych kwiatów, najpierw ścinamy narcyzy i wstawiamy na całą noc do letniej wody. Gdy wypłynie z nich jad, nie będą już groźne. Jeszcze tylko trzeba umyć im łodygi, wymienić wodę i dopiero wtedy ułożyć wielobarwny bukiet.
Tekst: Monika Grzybowska
Fotografie: Pauline Joosten, Joanna Kossak/www.botanypress.com (współpraca Barbara Przasnyska), Gap Photos/Medium, John Glover/Garden Collection