Są cztery: czarna, zielona, czerwona i biała. Wszystkie zbiera się ręcznie z jednego krzewu.
Biała (najdroższa) – to młode pączki, zielona (najzdrowsza) – suszone listki, na czarną listki najpierw muszą zwiędnąć, potem kilka godzin fermentować, wreszcie się je suszy. Tak samo przy czerwonej, tylko fermentacja jest bardzo krótka. Herbatę czerwoną i zieloną można, a nawet trzeba parzyć kilka razy. Pierwszy napar pobudza, drugi uspokaja, trzeci z kolei jest najsmaczniejszy, bo pozbawiony goryczy. Białą i czarną parzymy raz.
Potrzebny będzie czajniczek, porcelanowy albo kamionkowy. Wyparzamy go wrzątkiem, wsypujemy herbaciane listki i zalewamy wodą. Najlepsza jest źródlana. Jeśli kranówka ma nieprzyjemny posmak, herbata go nie zabije. Przy parzeniu czarnej można listki odrobinę… posolić. Wydobędzie to smak, a samej soli nie poczujemy. Czajniczek stawiamy na podgrzewaczu – wystarczy kilka minut, potem napar nabiera goryczy. Cukier (dobry, trzcinowy), cytryna czy śmietanka (do herbaty czarnej) to kwestia gustu. I jeszcze decyzja: w czym pijemy.
Popołudniowa herbata najlepiej smakuje z delikatnej porcelanowej filiżanki. A w ciągu dnia, kiedy na rytuały parzenia czasu nie ma – wypijmy owocową albo aromatyzowaną z ulubionego dużego kubka. Herbata jest delikatna – nie ma sensu kupować na zapas, bo wietrzeje. Przechowujmy ją w szczelnych porcelanowych czy metalowych pojemnikach.
Tekst: Joanna Derda
Fotografie: Archiwa Firm