Jak nie dać się zjeść? Oto jest pytanie. Zwłaszcza gdy natura nie podarowała szponów, sokolego wzroku, kłów, dzioba czy kolców. Trzeba umieć się ukryć, wtopić w otoczenie. Mistrzem jest kameleon, zostawmy jednak egzotykę.
Od lat mieszkam w lesie na dzikich Bagnach Biebrzańskich. Daleko od ludzi, za pan brat z dziką przyrodą. Opowiem o kilku moich spotkaniach z tajemniczymi stworkami. Zajmujemy to samo podwórko, podpatrujemy siebie nawzajem i odkrywamy swoje tajemnice. Już za drzwiami spotykam jaszczurki zwinki.
W pogodne dni wygrzewają się na kamieniach tuż przy domu. Trudno dostrzec szczególnie samice, odpowiedzialne za wychowanie potomstwa. Ich skóra przypomina barwę i fakturę kamieni. Jeśli mimo to jakiś łowca próbuje dopaść zwinkę i capnie ją zębami za ogon, zwierzątko porzuca tylną część ciała. Gniazda z jaszczurczymi jajami – obsypane piachem pomiędzy trawami, pniakami i korzeniami – także zlewają się z otoczeniem, dając im szanse przetrwania.
Któregoś dnia córki przyniosły malutką zieloną żabkę. Młodsza otwiera dłonie i pyta: – Tatusiu, co to jest? Jedno spojrzenie i uśmiech na twarzy: rzekotka drzewna. Zielona jak nowo rozwinięte listki. Zanieśliśmy ją w pobliskie zarośla, na listek krzewu, do którego przytuliła się i znieruchomiała. Barwa listka i kolor rzekotki były idealnie w tym samym odcieniu.
Rzekotka to mistrzyni w stawaniu się niewidzialną. W zależności od otoczenia i tła, na jakim przebywa, a nawet od oświetlenia, temperatury czy rodzaju powierzchni, potrafi zmieniać kolor skóry od cytrynowego do ciemnobrązowego. Poszliśmy bliżej jeziora w poszukiwaniu innych rzekotek. Udało się. W jednym z liści grążela ukryta była następna żabka – odcień miała zupełnie inny niż ta, którą przyniosły dzieci do domu.
Świetnym aktorem jest zaskroniec. Przerażony nie traci głowy, lecz urządza przedstawienie: odwraca się brzuchem do góry, otwiera pyszczek i udaje nieboszczyka. Konik polny jaki jest każdy wie, ale nie każdy go dostrzeże na łące. Wygląda zupełnie jak źdźbło trawy. Motyl plamiec leśniak mógłby stać się śniadaniem dla kosa, ale... kto chciałby zapolować na owada, którego skrzydła w locie przypominają ptasie odchody! Albo na ćmę wyglądającą jak kawałek drewna.
Zjawisko mimetyzmu, bo tak nazywa się sztuka kamuflażu, znikania z oczu, występuje także wśród ptaków. Krętogłów czy lelek kozodój do złudzenia przypominają korę drzew. Cietrzewi, głuszców, bażantów czy kuropatw niewprawne oko nie odróżni od ścierniska. Przykłady można by mnożyć...
Opowiem o jednym urokliwym i tajemniczym ptaku. Ten mój „sąsiad” z trzcin nazywa się bąk. Co roku, gdy tylko puszczą lody, od strony jeziora dochodzi donośne buczenie. Kiedy zobaczyłem pierwszy raz, kto tak buczy, stanąłem jak wryty. Ale najpierw musiałem go znaleźć.
Drewnianą łodzią powoli wciskałem się w kilkusetmetrowy pas trzcin, jak najbliżej miejsca, z którego dobiegały te przedziwne dźwięki. Trzciny były coraz wyższe i gęstsze. Łódka dalej nie popłynie. Wyszedłem do wody, ona złośliwie wlała mi się w kalosze, lodowata. Przede mną las wysokich na trzy metry trzcin. Za mną to samo. Przeczesuję tę gęstwinę i mam coraz bardziej dosyć. Czy on tu w ogóle może żyć? A może to ptak widmo?
Wracam do domu, na trawę, na słońce. Przechodzę obok dziwnej kępy, prawie ocieram się o nią i nagle czuję, że ktoś świdruje mi wzrokiem plecy. Oglądam się i... jest! Bąk stał na wyciągnięcie ręki. Długimi palcami łapał po kilka trzcin i balansował na nich, nie dotykając wody. Udawał tataraki i wraz z nimi kołysał się na wietrze. Szyja, idealnie wyprostowana, sprawiała wrażenie grubej trzciny. Niesamowite. Ilu jeszcze mamy takich sąsiadów? Poznajcie ich, podpatrujcie. To wspaniała przygoda.
Jeśli uda wam się zrobić zdjęcie, koniecznie przyślijcie je do „ Werandy Country”!
Tekst: Darek Karp
Fotografie: Darek Karp, Joanna Zatorska, Rafał Lipski, Biosphoto/Mak Media Agency
Biebrza „Dom Trapera” 2010 darekkarp@wp.pl