Spod wysokich drzew
Przed sklepem spotkałam dawno niewidzianego pana Romana – jednoosobową Akademię Nauk i najlepsze biuro wywiadowcze w okolicy w jednym. Zwierzył mi się, że tej zimy przeżył horror. Przez wiele dni był całkowicie odcięty od świata z powodu zasp wokół swojego domu, ale po styczniowych roztopach odnalazł na podwórzu zahibernowany pod śniegiem rower i ruszył na objazd. No i od razu ma sensację: pod szóstką, na Czeremchowej zalęgła się sekta...
Więcej nic nie powie, bo tego się nie da opowiedzieć, lepiej, żebym zobaczyła sama. Podjechałam więc pod dobrze znany mi wielki dom w ogrodzie. No i rzeczywiście – na ogrodzeniu wisiał plakat z niemal gołym osobnikiem stojącym na głowie, a pod spodem widniało jak byk: „Kursy jogi odchudzającej, odnowa duchowa i sprawne ciało”. Hmm... Odruchowo wciągnęłam brzuch, mając nadzieję ukryć skutki wczorajszej kolacji i zadzwoniłam do furtki. Uchyliła się z miłym zgrzytem i wpuściła mnie do środka, prosto przed oblicze młodej kobiety w dresie. – Pobieramy za minimum miesiąc z góry – oświadczyła, nie tracąc czasu.
Upewniwszy się, że kursy istotnie prowadzi Ten Pan z Plakatu, zapisałam się na stanie na głowie i odnowę duchową wraz z odchudzaniem w każdy wtorek, czwartek i sobotę... Wiosna idzie, trzeba coś zrobić z zimową słoninką. We wtorek jednak utknęłam w korku i tylko popatrzyłam przez 15 minut na piękny tors instruktora i spoconych kursantów w różnym wieku, usiłujących opanować pozycję „pies z głową w dół”. W czwartek połamała mnie grypa, sobota też odpadła z powodu gości.
W następny wtorek stawiłam się o czasie, ale instruktora dopadła grypa i zajęcia prowadziła z nami panna w dresie. Była to joga tańczona. W następny wtorek nasz pies połknął piłkę tenisową i spędziliśmy z nim pół dnia w klinice. W czwartek nie chciało mi się nigdzie pójść. W sobotę niespodziewanie spadł śnieg i brama przestała działać, więc nie mogłam wyjechać. W niedzielę na spacerze po lesie spotkałam panią Grażynkę z naprzeciwka. Biegła na nartach po górkach, nie sapała jak zwykle i miała dziwnie mile uśmiechniętą twarz. Na dodatek odpowiedziała uprzejmie na moje „dzień dobry”. Coś mnie tknęło. – Boże, ale się pani zmieniła... – zaczęłam, a ona: – Nauczyłam się myśleć naprawdę pozytywnie, dlatego nie mam pani za złe, że wasze psy nie dają mi spać po nocach – zaświergotała i pobiegła dalej.
Powlokłam się do domu, a po drodze wpadłam na pana Romana. Pchając swój wierny rower przez śnieg, sprzedał mi najnowszą sensację: – W szkole w poniedziałek będzie spotkanie z dietą Dukana. To jakiś francuski wynalazek – je się podobno samo mięso i chudnie... I ludzie w to wierzą!!!!! A przecież on, czyli pan Roman, odżywia się tak od 30 lat i wyłącznie tyje. Spojrzałam na jego brzuch, potem na swój i pomyślałam, że coś muszę zmienić w swoim życiu. Pójdę na to spotkanie, co mi tam – nawet jeśli nie schudnę, będę wiedzieć, co straciłam. Pozdrawiam w pozycji psa z głową w dół...
Teresa Jaskierny
Fot. Andrzej Szeliński