Zimowy krajobraz bywa szary i monotonny. W takim miejscu, o tej porze roku ratunkiem mogą być gorące kolory i materia. Ogrzewają już na pierwszy rzut oka.
Filc, czyli spilśniona wełna, może być zwarty, gruby, mięsisty albo delikatny, mięciutki. Zawsze jednak jest ciepły i miły dla skóry. Spilśnianie runa zwierząt było techniką może i prymitywną, ale ubierało i obuwało ludzkość na długo nim wymyślono pierwsze krosna.
Filcu używano zwłaszcza tam, gdzie klimat nie rozpieszczał – w Azji, na Syberii, w Skandynawii. Rzymscy legioniści nosili zbroje z grubego filcu, Mongołowie budowali z niego jurty, czyli namioty. Ula, do której przyjechaliśmy, by zmierzyć się z wełnianą materią, robi kwiaty, torby, poduchy, szale, kapelusze i naszyjniki.
Dziś filcowanie to cały miniprzemysł, ale też rodzaj filozofii. Niewielkim kosztem upiększać świat. Nie potrzeba drogich i zajmujących przestrzeń maszyn, można zrobić coś własnoręcznie, wykonać niemal każdy przedmiot. Wełna to wdzięczny materiał, da się ją dowolnie formować, „lepić” z niej prawdziwe cuda, zestawiać kolory, tworzyć nowe odcienie, zdobić misternie na sucho – specjalną igłą z mikrozaczepkami, którą przebija się szybko warstwy filcu i tak wszczepia dekoracyjny motyw.
Najlepsze do filcowania jest długowłose runo merynosa – bo im bardziej miękki surowiec, tym doskonalszy efekt. Ale nada się i nasza wełna. Ula dostała kiedyś od sąsiada worek runa warmińskiej owcy z Pupek. Syn na prace techniczne ufilcował z niej kuchenne łapki do gorących garnków. Pani w szkole nie uwierzyła, że to jego robota... Rękawice „pupczańskie” są sztywniejsze, ale też bardzo ładne.
Warsztat, przy którym będziemy pracować, to stół z surowych desek, które przeżyły już tyle filcowań, że są zupełnie gładkie i błyszczące. Podłogę warto przykryć folią – czeka nas mokra robota, a w czasie żmudnego wałkowania ciekną mydliny.
Najpierw spośród puchatych kłębuszków wybieramy kolory. Wełny, kupowanej w niewielkich, mięciutkich motkach, nie trzeba farbować – do wyboru są dziesiątki odcieni.
Zrobicie z niej eleganckie kolczyki zdobione srebrnym drucikiem, ale też puchaty szal, rustykalny pled albo, jak my, śmieszne podkładki pod garnuszki.
Co prawda nad taką niewielką płachetką filcu (w robocie przedmioty zmniejszają swoją powierzchnię nawet o jedną trzecią) trzeba się nieźle napracować, ale chyba warto, bo jak to przy ręcznych robótkach – nie ma dwóch jednakowych egzemplarzy. A zabawy jest sporo.
SZYBKI KURS FILCOWANIA
1. Rwiemy kawałki wełny z motka, układamy je pionowo na folii jeden obok drugiego jak dachówki, na przykład w prostokąt (do bardziej skomplikowanych kształtów potrzebujemy formy); kolejna warstwa w poziomie, trzecia znowu w pionie i ostatnia w poziomie. Trzeba je układać równo i starannie, żeby filc miał wszędzie jednakową grubość. W tym momencie na tło z jednego koloru możemy nałożyć wzór o innej barwie. Nie przyklepujemy wełny, ma być puszysta. Pamiętajmy też, że w pracy nasze dzieło bardzo się zbiegnie, zróbmy więc odpowiedni naddatek.
2. Tak przygotowaną bazę polewamy mydlinami (rozpuszczamy wcześniej w ciepłej wodzie zwykłe szare mydło).
3. Przykrywamy kawałkiem folii z bąbelkami i delikatnie rozcieramy, uważając, by włókna się nie przesuwały. Powtarzamy kilkakrotnie, polewając letnią wodą i wcierając mydliny z obu stron robótki, aż wszystkie kłaczki się połączą.
4. Dobrze nasączony mydlinami i wodą plaster wełny przekładamy na prostokąt folii bąbelkowej.
5. Zwijamy ciasno folię z wełną jak roladę. Rulon owijamy lnianą ściereczką (może być cienka bambusowa mata).
I zaczynamy wałkować na stole, co jakiś czas podlewając mydlinami i wodą. Znowu zawijamy i wałkujemy. Powtarzamy kilkanaście razy (zrobienie niewielkiego prostokąta trwa kilka kwadransów), aż filc będzie gładki, mięsisty, jednakowej grubości na całej powierzchni.
6. Gotowy filc suszymy. Później można go normalnie prać, choć lepiej nie w pralce.
Urszula Raczak – Kolorowe Warsztaty 0696 74 08 82
Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Fotografie: Rafał Lipski