O tym, że to właśnie bocian przynosi dzieci i wrzuca je przez komin zaskoczonym rodzicom, słyszeli chyba wszyscy. Jak w każdej bajce, i w tej jest trochę prawdy…
W pierwsze dni wiosny wypatrywano na niebie bocianów. Uważano, że jeśli nie wrócą do gniazd na Święto Zwiastowania Pańskiego – 25 marca – rok będzie nieurodzajny. Bocianie gniazdo w zagrodzie gwarantowało pomyślność dla całego domu, a przede wszystkim łatwość mnożenie się wszelkiego stworzenia „i w komorze, i w oborze”. Żeby przywabić ptaka, szykowano mu gniazdo z koła zakotwiczonego na słupie, a gospodynie piekły z ciasta bocianie łapy, z którymi dzieciarnia – przyniesiona w poprzednich latach – wybiegała na podwórze, i skubiąc jeszcze ciepłe, meldowała, nad czyim domem pierwsze boćki kołują.
Tam podobno pojawiały się całkiem świeże niemowlęta. Bardziej przyziemne wytłumaczenie całej tej kołomyi z bocianami to proste wyliczenie matematyczne. Otóż przylot ptaków przypadał równo na trzy kwartały od Świętego Jana oraz Sobótki, kiedy to w blasku ognisk (a może bardziej w ciemności ciepłych nocy) niejedno się działo. Nie bez powodu wianki – symbol utraconego dziewictwa – płynęły po rzekach. Toteż nic dziwnego, że w dziewięć miesięcy później rodziło się wiele dzieci. A że mniej więcej o tej porze na niebie pojawiały się też bociany – wielkie ptaszyska jakby stworzone do dźwigania niewielkich zawiniątek z noworodkami – właśnie na nie zwalano winę za niespodziewane przybycie nowych obywateli, zamiast uczciwie przyznać się do chwili zapomnienia.
My mamy naszego bociana podrzucającego dzieci prosto z nieba przez komin, plemiona germańskie znajdowały niemowlęta w dziuplach drzew, Francuzi, jak przystało na smakoszy, zbierali je w zagonach kapusty lub różach – tam podobno pojawiały się piękne dziewczynki.
Fotografie: Corbis, Shutterstock.com