Gdy widzimy krytą strzechą chałupkę z koszami do łowienia homarów, wyobrażamy sobie staruszka rybaka, który każdego ranka rusza w morze.
Chata jednak nigdy nie należała do rybaka. Mieszkały w niej niezliczone byki i krowy, bo była częścią wielkiej obory postawionej niespełna 80 lat temu. Niedawno rozebrano ją w taki sposób, że powstały trzy domki. Jeden z nich spodobał się Philipowi. – Miałem już dość wakacji w pensjonatach. Szukałem czegoś blisko morza – tłumaczy. Krowia siedziba w East Sussex okazała się w sam raz. Ba, ale jak niezbyt starą obórkę zamienić na leciwą rybakówkę? Philip jest architektem i dekoratorem, więc wiedział, co trzeba zrobić: – Jedną wielką mistyfikację – mówi tajemniczo.
Podniósł sufity, żeby odsłonić strukturę dachu i dodać pomieszczeniom przestrzeni. Poza tym wymienił i postarzył wszystkie deski w suficie. Sztuczną patyną pokrył też kuchenne szafki, krzesła i stoły, wielką półkę na książki oraz podłogi w sypialniach. – Chciałem osiągnąć efekt zużycia – opowiada. – Żeby wszyscy myśleli, że dom jest od dawna zamieszkany, ma swoją historię.
Nie wahał się przed drobnymi oszustwami. Kamienna podłoga w salonie nie jest wcale z kamienia, lecz z syntetycznego tworzywa. Tańsza, a wygląda równie dobrze i o wiele łatwiej było pod nią zamontować ogrzewanie. Podobnie z meblami. Część wygrzebali z żoną Lisskullą na garażowych wyprzedażach. Jednak większość przywieźli po prostu z IKEA. Poprzecierali je, tu i ówdzie oskrobali, przemalowali.
Znakomicie sprawdzają się w tej grze pozorów – Philip z pomocą żony wyczarował dom we francusko-szwedzkim stylu, ale nie wydał majątku na oryginalne prowansalskie czy gustawiańskie antyki. Wyszukiwał za to w okolicy rybackie starocie, do niedawna zresztą pływające i pracujące na kutrach. W porcie dostał parę wioseł i koło ratunkowe, dokupił gdzieś baniak na słodką wodę w plecionce. Jego ostatnie znalezisko to kratka do suszenia jabłek – stoi w gościnnej sypialni. Prosty, zwykły przedmiot, a jednak gdy się zamknie oczy, niemal czuć to późne lato i zapach owoców suszących się koło sadu.
Można by pomyśleć, że gospodarz to sportowiec. Nic bardziej mylnego. – Leżenie w ogródku na leżaku to mój ulubiony letni sport – śmieje się Philip. Ale dla efektu do domu wstawił kosz z kijami golfowymi, zestaw do wędkowania i stare rakiety tenisowe. Ot, kolejna gra pozorów, choć oczywiście gdyby któryś z gości miał ochotę, to może spróbować wyruszyć na ryby albo nawet wrzucić do morza kosz na homary i czekać cierpliwie, aż obiad sam do niego wlezie.
Tekst: Sally Jones/Red Cover
Tłumaczenie: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Christopher Drake/Red Cover