Kiedyś mieszkały tu króliki i kury. Dziś w swoim nowym domu z dumą wita nas Dorien. Zna tu każdy kamień i deskę – nic dziwnego, własnoręcznie szorowała nawet dachówki.
Wyobraźcie sobie zamożne gospodarstwo w zakolu malowniczej rzeczki, otoczone wspaniałym ogrodem. Do pobliskiej kopalni po wąskich torach jeździła ciuchcia. Tak tu kiedyś było. Czas nie był dla tego miejsca łaskawy. Kopalnię zamknięto, rzadko kto tu zaglądał przez lata, a w ogrodzie pod zdziczałymi drzewami owocowymi pasły się dzikie króliki. Być może potomkowie tych, które rezydowały kiedyś w klatkach stojących w długiej szopie. Gdy cztery lata temu Dorien wybrała się na spacer na odludzie niedaleko Lummen i przypadkiem odnalazła ten dom, mieszkała w nim tylko samotna staruszka – jedna z trzynaściorga dzieci ostatnich właścicieli. Z ulgą sprzedała ruiny, na które od lat nie znalazł się chętny.
Dorien odbudowę postanowiła zacząć od długiej na 35 metrów obórki, bo była w lepszym stanie od domu. No i ruszyło wielkie rujnowanie. Sprowadziła majstra, który wzmocnił konstrukcję ścian nośnych i dachu, a następnie wyburzył wszystkie ściany, ścianki i przepierzenia, którymi od 1840 roku – bo zabudowania mają prawie 170 lat – dzielono pomieszczenia na mniejsze. Nie prowadzono w obórce wielkiej hodowli, ale mieszkały tu króliki, kury, stały wozy oraz rozmaite urządzenia i rupiecie konieczne w każdym gospodarstwie. Po wyrzuceniu ton gruzu i śmieci na światło dzienne wyjrzały piękna więźba z kasztanowca i kamienna posadzka, którą trzeba było zerwać, żeby zaizolować i ocieplić podłogę. Ale, mimo sporych kosztów, położono ją w tym samym miejscu. Stare wrota po przeciwległych stronach zastąpiono ogromnymi taflami szkła, dobudowano kominek i piece. Tak powstał pełen światła i przestrzeni, urzekający prostotą dom.
Dorien pilnowała, by każda deska, wyczyszczona i wyheblowana „do kości”, znalazła swoje miejsce w kuchni lub jednej z łazienek. – Uwielbiam zapach starego drewna. Nie da się go niczym zastąpić – mówi. Z podobną pedanterią czyściła dachówki i cegły. Nic się nie zmarnowało. Surowe meble, dużo białej porcelany i blaszanych naczyń podkreślają prostotę miejsca. Tylko w salonie rozpieszczają domowników wytworny szezlong obity aksamitem i stare fotele. Gdy obórka przeszła już metamorfozę, ruszył remont domu. Wymaga więcej pieniędzy, więc prace idą powoli. Na razie, by podreperować nadszarpnięty budżet, Dorien zdecydowała się wynajmować pokoje – ze śniadaniem. Chętnych nie brakuje. Rzeką można popłynąć do pobliskiego jeziora, jest stadnina, piękne miasteczka do zwiedzania. Nazwała swój biznes, od czekoladowych kolorów, Moka & Vanille. Od czterech lat, choć pracy mają sporo, Dorien i jej mąż czują się tu jak na nieustających wakacjach. Mają nadzieję, że tak pozostanie na zawsze.
Tekst: Annelies Ryckaert
Fotografie: Bieke Claessens
Architekt wnętrz: Dorien Cooreman