Plecione ogrodzenia przed domami to tradycja stara jak świat.
Przepis był prosty: wtykano w ziemię kołki na dwie stopy i przeplatano między nimi chrust „w podłużki”. Zwykle były to leszczynowe, brzozowe lub wierzbowe gałązki. Płotkami otaczano i niewielkie zagrody, i całe miasta; nazywano je wówczas na przykład Płockami lub Połockami. Taki płotek łatwo zrobić i dziś. Raczej ozdobny niż obronny, rzecz jasna. Można nim osłaniać rabaty lub wydzielać jak parawanem miejsca odpoczynku. Chroni przed wiatrem i słońcem, jest też śliczną i trwałą podpórką dla pnączy. Wyplatać płotki najlepiej wczesną wiosną. W ziemi jest sporo wilgoci (wierzbowe gałązki będą wtedy miały szansę się ukorzenić i z czasem obsypywać listkami), a wiklina ciągle świeża i elastyczna.
Żywe ogrodzenie ma też i tę zaletę, że „wypija” nadmiar wody. Na płotek najlepiej wybierz wierzbę wiciową (z plantacji), ale nadadzą się również pędy innych gatunków, zazwyczaj rosnących w mokrych miejscach. Jeśli chcesz uzyskać czerwonawy kolor wyplatanki, gotuj gałązki przez 5 godzin razem z korą, a potem ją usuń. Możesz również okorować witki bez gotowania (będą wtedy jasne) lub pleść bez korowania (będą szorstkie).
Witki wierzbowe plecie się na mokro – przedtem muszą leżeć w wodzie przez co najmniej 5–7 dni. Wiklina jest wtedy gotowa do plecenia, kiedy daje się z niej robić „pierścionki” na palcach. Jest jeszcze jeden sposób na przygotowanie wikliny – moczenie w gorącej wodzie przez dobę albo dwie (powinna mieć temperaturę około 70-80°C). Wtedy można gałązkom nadawać kształty jak plastelinie. Płotek robimy tak: co 20-30 cm wbijamy na pół metra świeżo ścięte wiklinowe paliki. Pomiędzy nimi przeplatamy pojedyncze pędy lub wiązki. Końcówki możemy opleść miedzianym drucikiem. Jeśli zrobimy stelaż taki, jak na zdjęciu, wówczas witki będziemy przeplatać w pionie. Powodzenia.
Tekst: Joanna Halena
Fotografie: Marcin Józefowicz/Reporter, Anna Słomczyńska